La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



21 grudnia 2010

Chwila szczęśliwego zamyślenia...













Bóg się rodzi, moc truchleje 
Pan niebiosów - obnażony
Ogień - krzepnie
Blask - ciemnieje
Ma granice - nieskończony.








Martin Schongauer 1480



Skąd bierze się w naszej świątecznej sytości ta potrzeba przerwy na chwilę zamyślenia...


Ile rzeczy miało się spełnić po tym dniu, kiedy posłuszna Bogu dziewczyna Maria urodziła Jezusa.
Światłość ze światłości.
Syna Bożego zrodzonego przed wszystkimi wiekami.
Który stał się człowiekiem.



*



Życzę wszystkim szczęśliwego nowego Roku 2011.

20 grudnia 2010

Czy Papież był nieuważny (2)










Artykuł "Czy Papież był nieuważny" zamieściłem równolegle na stronie Prawica.net.
Wzbudził on tam spore i "uczciwe" zainteresowanie - miał 181 komentarzy i w całości 1735 wejść .
Zostałem zachęcony bądź zmuszony do kilku odpowiedzi.

Dzisiaj zdałem sobie sprawę, że w tych odpowiedziach udało mi się (mam nadzieję) lepiej pokazać intencje, które mną kierowały, gdy pisałem Czy Papież był nieuważny (1), oraz ukazać te niuanse mojego poglądu na sprawy dotyczące surowej, betonowej celi z pergaminami na temat VI przykazania, które wielu czytelnikom nie wydały się tak wyraziste, jak mnie samemu.
Oto kilka z nich, w całości lub we fragmentach:

( 1 ) Odpowiedź udzielona p.Z.

Prokreacja, czy uprawianie seksu....
Panie Z., wymyślę dla Pana pewną scenę, a wierszowany dialog zaczerpnę z literatury (w jednoaktówce nie będzie ani jednego elementu nierzeczywistego):
W alkowie panuje półmrok. Na stoliku nocnym pali się świeca, dla powagi sytuacji przypominająca gromnicę.
Ze skrzyżowanymi nogami leży matka rodu, przykryta starannie prześcieradłem z wyciętym na wysokości łona otworem. Atmosfera jest podniosła. Zbliżający się w nocnej koszuli ojciec rodu zatrzymuje się i chrapliwym głosem wyjaśnia z czym przyszedł:
Nie gwoli swawoli,
lecz gwoli rodzaju ludzkiego pomnożenia,
użycz mi waśćka swego przyrodzenia!  
Matka Polka, świadoma powierzonej jej roli, akceptuje:
W imię Ojca i Syna,
niech waćpan zaczyna!
Reprodukcja bez skazy! Czysta jak łza!
Czyż nie tak to powinno wyglądać?

A co jednak, jeśli on szybki, a ona wolna? Albo przerażona? Świadoma skutków rutynowego "co rok prorok"? Gotowa zgodzić się kochankę, byleby tylko uniknąć szóstego brzucha (dwoje dzieci nie żyje)?

A co, jeśli przeciwnie - porody są dla niej łatwe i … ona "to" lubi?
A co, jeśli już jest w ciąży i... jak tu bezcześcić matrymonialny ołtarz domowy chucią grzeszną, więc niedopuszczalną?

A on, obłudnik z obowiązku. Lezie w tym gieźle do kostek, ale łapy skrzyżował na "nieczystej" wypukłości w połowie koszuli. Jak piłkarz podczas rzutu wolnego na bramkę, żeby nie było widać innego stanu... ducha niż (hihi) prorodzinny.

A dwadzieścia pięć lat później. Oboje wciąż dla siebie atrakcyjni, ale podczas spowiedzi pocięty zmarszczkami asceta o kwaśnym oddechu zaleca jej skoncentrowanie się na zbawieniu i ukręcenia łba wszelkiej rozwiązłości, nie służącej odtąd prokreacji, temu głównemu przecież celowi małżeństwa.
A zaraz potem, kiedy on wyznaje swoją normalną kondycję psychiczną i fizyczną prawie jako grzech, ale broni się, zbyt głośnym nagle szeptem, że "dostaje kota" - słyszy "sublimuj popęd, synu, zrób remont w mieszkaniu, dom wystaw dzieciom - to ci minie".

*

Dosyć opowiadania o "szponach seksu" i przyrodzonej człowiekowi chęci na jego "uprawianie".
Zapomnijmy, bracia i siostry, o grzesznych okolicach ciała i nieodpornych na szatańskie pokusy zakamarkach duszy!
Szkoda, że Stwórca w momencie lepienia z gliny Adama (i wymienianiu jego żebra na grzeszną Ewę) nas się nie poradził! Wszak dostałby parę rad wyrosłych z naszej praktyki. I z teorii. Tej, która mówi, że powinniśmy się odciąć od kotów, królików i innych kaczek, które rozmnażają się ze zwierzęcym entuzjazmem.

Rozród TAK, przyjemność NIE!
Wynaturzenie nie przejdzie.
NO PASARAN!


PS
Owszem, pokpiwam sobie.
Trochę tylko.
Między innymi po to, żeby rozładować atmosferę ciężką od zapachu lateksu.
Nie po to jednak, żeby ją zastąpić wyłącznie zapachem świeżo użytych pampersów.


( 2 ) Jak hartowała się stal" (i nadal hartuje)

Słowo "prezerwatywa" zostało przeze mnie użyte dwukrotnie: raz, kiedy pisałem, że "jest bardzo prawdopodobne, że mądry Papież Benedykt XVI wysłał w sprawie "prezerwatyw", a w rzeczywistości - w sprawie rehabilitacji rozumu w życiu rodzinnym i małżeńskim - swój sygnał i obecnie przygląda się reakcjom", a drugi raz, kiedy zachęciłem do przyjrzenia się zjawisku, określanemu brutalnie jako "antykoncepcja", a jeszcze brutalniej - "prezerwatywa".
Phi!

(...)
Pan d_a swoją odpowiedź ratownikowi sformułował w sposób tak celny i kompletny, że mógłbym spokojnie zabrać się do sypialni i z czystym sumieniem zasnąć (nie jak ci dwoje z "pornografii", na której monsieur grzeszy snem, a madame - zamyśleniem).
W przewidywaniu jednak dalszych bombardowań, podam co następuje:
Nadzieja, jaką byle nadwrażliwiec bez trudu wykryje w moim tekście, dotyczy nieuchronnej (moim zdaniem) rewizji eklezjastycznego spojrzenia na taką miłość między ludźmi różnej płci, w której Agape nie nosi włosiennicy, a Eros przysięga jej wierność.
Dziecko wie, że Agape jest stała i nie reaguje na upływ czasu, podczas gdy Eros ma fantazję i jest nieprzewidywalny.
Stąd przyjęła się w Kościele Katolickim tradycja, że Eros powinien być trzymany w klatce i wypuszczany w pewne dni, których ustalanie stanowi sztukę. Ten stan rzeczy ze spontanicznością nie ma wiele wspólnego, często irytuje samą Agape, której muzyka ciała, sama w sobie, nie przeszkadza - jest jednak przedmiotem wielkiej dumy dla wielu par ludzkich. A jeszcze bardziej - ich spowiedników.
Istnieją mężczyźni, a mam wrażenie, że większość z nich pisuje na forach, którzy - ilekroć "nie wolno" im prężyć czegoś innego - z dumą prężą piersi. Wraz z latami prężą te swoje piersi coraz silniej, aż do momentu, kiedy nie prężą już nic, a zapach chryzantem wpędza ich w uzasadnioną zadumę.
Nie drwię sobie; przeciwnie - szczerze podziwiam hart ducha i posłuszeństwo linii. Ich podejście od wieków zdaje egzamin i liczbę praktykujących je ludzi powinienem powiększyć o jeden, gdyby nie silne podejrzenie, że nie jest to podejście jedynie słuszne i Panu Bogu sympatyczne.
Owszem, spoczywa na nim święta pieczęć, której strażnikami są osoby duchowne, osobiście mniej tą pieczęcią zainteresowane, ale gdzie jest prawda?
Jak roztropnie powiada jezuita, ks. Jacek Prusak, przez jednych podziwiany za odwagę, a przez drugich - za brak (ich własnej) odwagi lżony:
"Nie mówię, że antykoncepcja zawsze jest dobra. Dołączam się jedynie do głosów teologów, i to wybitnych (np. Rahner, Häring, Fuchs, Demmer), którzy twierdzą, że nie można udowodnić na podstawie analizy prawa naturalnego, że w każdym przypadku jest moralnie zła. I postuluję, by decyzję, czy antykoncepcja buduje związek, czy osłabia, zostawić małżonkom ze względu na ich specyficzną sytuację rodzinną i intuicję moralną. Prawdą jest, że odkrycie pigułki antykoncepcyjnej przyczyniło się do permisywizmu moralnego, ale powoływanie się na ten fakt zniekształca spór."

I jeszcze*:
"Z badań wynika, że nauczanie Kościoła o antykoncepcji sprawia kłopot katolikom, którzy poważnie traktują swoją wiarę i wcale nie zamykają się na dzieci. To często są małżeństwa wielodzietne, a nie żadni rozpasani hedoniści. Najnowsze badania przeprowadzone przez Instytut Humboldta w Wielkiej Brytanii wśród katolików aktywnie biorących udział w życiu religijnym pokazują, że od 40 lat nic się nie zmieniło. Te osoby uważają małżeństwo i rodzinę za dużą i pożądaną wartość, ale nie akceptują w pełni nauczania na temat antykoncepcji. Tak jest w Europie i Ameryce."

I jeszcze:
"(Antykoncepcja Kościół) dzieliła i dzieli nadal, a ja to opisuję i próbuję zrozumieć. Warto podkreślić, że ten aspekt nauczania Kościoła spotykał się od lat z oporem nie tylko wśród wiernych, lecz także wśród samych hierarchów. Wprawdzie nigdy żaden lokalny episkopat nie odciął się od papieża Pawła VI po jego encyklice "Humanae Vitae" z 1968 r. , potępiającej sztuczne sposoby regulacji poczęć, ale wielu biskupów miało trudność z jej przyjęciem w całości. Duchowni i świeccy zgłaszali swoje wątpliwości i tak jest do dzisiaj."

Kto chce, niech ks. Prusaka posadzi na stosie.
Problem w tym, że ks. Prusak mówi prawdę. Prawdę bliską wszystkim, którzy - zachwyceni Bożym stworzeniem we wszystkich jego barwach - z ufnością miłują, rozmnażają się i czynią sobie Ziemię poddaną, bez strachu o łączenie aktów lub ich separowanie. Więcej - z tą samą ufnością jedzą wieczorem i piją wino, przy dźwiękach harfy z akompaniamentem kontrabasu.

Mam nadzieję, że w tym momencie nawet Pan r. uzna się za przekonanego, że nie o "prezerwatywy" mi chodzi, tylko o wolność człowieka "do" miłości, o prawo do nieoddzielania od siebie spontaniczności i refleksji, o prawo do medytowania nad rozmiarem rodziny bez polewania się zimną wodą i o inne podobne rzeczy, których brak masowo wypędza dzisiaj z owczarni te wszystkie owieczki, które utraciły zamiłowanie do poddawania się strzyżeniu niepotrzebnie tępymi nożycami.

Powtarzam - do głowy by mi nie przyszło podrwiwać sobie z amatorów stalowej woli i mistrzów w zakresie odporności na różne rytmy, które wprawdzie kusić są chętne, ale kiedy kusić nie powinny, to nie kuszą.

Zanim skończę, pozwolę sobie jeszcze na harde oświadczenie, że uważam się za katolika absolutnie lojalnego wobec Kościoła Rzymsko-Katolickiego, tyle że za katolika o gorącym temperamencie, raczej "przedsoborowym".
Jednocześnie wykazuję skłonności do świadomego pozostawania pascalowską "trzciną myślącą" i jako ta trzcina daję się poruszać ciepłemu wiatrowi, gdzieś między ludzką Ziemią a Bożym Niebem, bez kurczowych obaw o amplitudę.

__________________________________________________________________
*) Późno już i proszę nie krzyczeć - mam podobną estymę dla tej gazety jak większość na prawicy.
Wywiad jednak znalazłem tutaj:


( 3 ) Odpowiedź udzielona p.Jackowi

Racja, na której opiera się takie przekonanie płynie z obserwacji rodzin wokół. Stosujące się do nauki Kościoła są mocne, dzieci osiągają sukcesy, na niepowodzenia są odporne. Inaczej jest w rodzinach odrzucających mądrości przekazywane przez Magisterium, związki są przelotne i neurotyczne, miłość zdominowana przez Erosa a potrzeby kobiet lekceważone nawet przez nie same.

Czy nie jest jednak tak, że model rodzinny prawie banalnie przesuwa się w stronę filozoficznej i uczuciowej anarchii? Coraz mniej ludzi bierze pod uwagę kościelne nauki i tu bies wydaje się pogrzebany.

Wcześniej nagrałem, a dopiero przed chwilą obejrzałem program Lisa ze starozakonną Szczuką (Żydówkę Szczuka podobno tylko udaje), a nowozakonnym Tomaszem Terlikowskim. Z udziałem tła w postaci księdza od dziwek, który (biedny) nie wiem, po co był zaproszony i jakie odniósł na polu wesołych kobitek sukcesy.

O Szczuce, której zaproszenie były nadużyciem i nieporozumieniem, wolę zapomnieć, ale … i teraz powiem coś ważnego... jeśli "wysokie purpurowe gremia" nie mają niczego mądrzejszego do powiedzenia niż mieli obaj obrońcy matrymonialnej ortodoksji, to najpierw biada owieczkom szeregowym, a potem biada sprzedawcom wełny.

Wiem, że Wysoki Urząd żywi obawy, że jeśli się odseparuje miłość od prokreacji i pierwszą kategorię uzna za wartościową bez ścisłego związku z drugą, to droga do rewindykacji pedalskich zostanie przez Kościół wyasfaltowana ("od kiedy nasza miłość jest gorsza!").

Jeśli to jednak ma być powód, dla którego miliony ludzi mają telepać się z duchowego zimna w jakimś religijnym gułagu, podczas gdy coraz mniej liczni prawowierni, z certyfikatem pokory ISO, będą, w przerwach od produkcji potomków, nadymać się świętobliwie w telewizjach - to ja zacznę walić w bęben bojowy dwa razy większy.

Argumentów potrzebnych na usunięcie obdarzonych punktem D sodomitów z przestrzeni medialnej, z ulic, ze szkół, z praw zwyczajnych i "praw człowieka", da się wystarczająco znaleźć. I przy okazji wstrzymać zrzucanie osobników normalnych, tzw. homofobów, ze skały tarpejskiej przez sługusów Złego, poprzebieranych w różnego kroju togi.

Panie Jacku, cieszę się, że na końcu swojego znakomicie napisanego tekstu uchylił Pan zasłonę, za którą z nogi na nogę przestępuje golutka możliwość, że być może jednak .. ehmm … że się nie da wykluczyć, że... etc.

W górę serca!
Także te ze strzałą na wylot!


( 4 ) Inna odpowiedź, jakże ważna, udzielona temu samemu p. Jackowi:

Panie Jacku, wolno mi pomarzyć.
Oto Kościół, który mówi:
  • Kochani, nie zaglądamy wam do sypialni - kochajcie siebie nawzajem i kochajcie dzieci.
  • "Róbcie" dzieci!
  • Koniecznie.
  • Zaufajcie nam.
  • Kościół pozostawia wam wybór czasu, bo wie, że w każdym domu inne są możliwości, okoliczności, predyspozycje...
  • Ale, chłopaki - pilnujcie zdrowia waszych dziewczyn i nie pozwólcie im brać byle czego.
  • A poza tym, nie pozwalajcie sobie chłopcy na nieczułość i lenistwo, kiedy one was pragną.
  • A wy, dziewczyny - wykreślcie z repertuaru "migreny".
  • Niech żadne z was nie pozwoli drugiemu pozostawać z otwartymi oczami, twarzą do ściany, przez godziny, zawsze za długie - miłość może roztopić się w rzedniejącej o świcie nocy i z tą nocą odejść...
  • Niech każde z was ma "w domu", co obiecuje rozrywka "za pieniądze" i pokusy za darmo. Na ile to możliwe i godne człowieka.
  • Jeśli macie wątpliwości - przyjdzie do nas.
  • I raz jeszcze - nie zapomnijcie o dzieciach!
  • Które będą, które są.

( 5 ) I znowu, odpowiedź p.Z:

... wszystkie owoce Edenu

Panie Z., gdyby ktoś rzetelnie i spokojnie przeczytał mój tekst i moje odpowiedzi, zorientowałby się, że nie chodziło mi ani o AIDS, ani o prezerwatywę, ani o jej nakładanie, zdejmowanie, flaczenie, itd.
 
Cierpliwie przyglądałem się, jak powstaje mgła i jak w niej wiszą uprzedzenia.
 
A tymczasem mi się marzy, żeby wyrażanie miłości w zdrowym i wiernym małżeństwie było wewnętrzną sprawą "ich dwojga".
Aby pozostawali z twarzami bez strachu zwróconymi w górę, w kierunku dobrego Boga, który stworzył im ciała i dusze.
Podczas gdy my, niesłusznie i bez ufności w Niego, myślimy że gros uwagi poświęcił konceptowi grzechu ciężkiego i projektowi kija na przesadnie wesołych.
 
Kiedy ja piszę
A tymczasem … czy nie byłoby rzeczą pilną i pożyteczną, żeby najwyższe instancje duchowe Kościoła odważyły się na remont budynku z szóstym przykazaniem. Przykazanie to brzmi "Nie cudzołóż", a stało się worem, do którego obok "cudzych łóż" wrzucono wszystko, co dotyczy małżeństw, a co tak niepokoi bezżennych, jak drażniłaby Szymona Słupnika restauracja z wyszynkiem zainstalowana u podnóża słupa.
A przecież nie znaczyłoby to, że jedzenie i picie jest samo w sobie naganne.

to w odpowiedzi, w środku ekranu natychmiast wyrasta obsesyjna "prezerwatywa" i daje się słyszeć ciężkie sapanie bohaterów, którzy jako jedyny produkt z kauczuku w łóżku, dopuszczają gumkę od majtek.
Ja o miłości, którą - w nocy, w bezpiecznych ścianach własnej sypialni, albo w dzień, na bezludziu, w rozedrganej od gorąca trawie, nad wodą tylko pozornie obojętną, pod zajmującym się liczeniem rzadkich chmur niebem - dyrygować chciałby tylko absolwent domu wariatów...
 ... a naród uparcie swoje: 

Przed gumą stojem,
gumy sie nie bojem
oraz

Choć się rozjuszem
w pludrach pod kontuszem, 
to chcieć jednak nie chcem, 
bo nie chcieć chcieć muszem.
Nie mogłem więc zacząć tekstu od nawiązania do "poczucia odpowiedzialności męskiej prostytutki", bo chodziło mi wyłącznie o euforyczne podejrzenie, że Kościół ma ochotę otworzyć kilka okien - tylko nie bardzo wie, czy usłyszy słowiki czy brzęk tłuczonych szyb.

Jeśli miałbym wnioskować na podstawie przeczytanych komentarzy, to Kościół, Matka Nasza, razem z mikrofonami dla słowików będzie musiał zamówić szklarza.

"Ale nie stawiajmy tamy Opatrzności Bożej", jak po wstępnym "Danke schön!" powiedział kanclerz Konrad Adenauer, kiedy mu w dziewięćdziesiąte urodziny życzono stu lat.

 
( 6 ) Odpowiedź p.J.

Jeśli we fragmencie o "tej okropnej prezerwatywie" wyczuł Pan ciepło, to znaczy, że musiałem pewnie pisać w nastroju, w jakim wcześniej odpowiedziałem pewnemu sympatycznemu rozmówcy, p.Akasowi, na forum Frondy.
Pan Akas napisał (bardzo ciekawie) tak:
Prezerwatywy chronią przed przekazywaniem życia i wypaczają istotę miłości małżeńskiej.
I tylko to, z punktu widzenia nauki Kościoła, jest ważne.
Argument o pełnej czy niepełnej ochronie przed zakażeniem AIDS w ogóle nie powinien być przez Kościół brany pod uwagę.
Na co ja odpowiedziałem następująco (i tu jest pewnie klucz do tego "ciepła", jak Pan zobaczy, doraźnego i ulotnego):
A jeśli tej nocy Madame Akas - cała nagle promienna - odwróci się w stronę Akasa i da do zrozumienia, że ma tak wielką ochotę na okazanie mu swojej miłości, "że aż spać nie może", to czy Monsieur Akas odpowie jej "śpij diablico, nie będę dla ciebie wypaczał istoty miłości małżeńskiej". 

Na co p. Akas odpowiedział (chapeau!):
 Są dwie opcje odpowiedzi. Wybieram tę:
 :)))
 
( 7 ) Do p. c-j

Napisał Pan:
"Ano Kościół popierając dzisiaj prezerwatywy, popiera automatycznie stosunki pozamałżeńskie a jurto będzie musiał popierać - sodomię!
Pan chce aby KK był zmuszony do popierania sodomii a potem innych tzw. orientacji seksualnych włącznie ze zjadaniem tzw. partnera - po skończonym bara bara?"
 Ponieważ tymi słowy odpowiedział Pan Panu d_a, jemu pewnie przyjdzie się nad Panem pomęczyć.
Z obawy jednak, że pański tekst mógłby zbyt długo pozostać sam na placu, bąknę tylko, że co zdanie w nim - to nadużycie. Pierwsze zdanie w dodatku - to kłamstwo.

Naturalnie, KK obawia się, że skutki separacji potencjalnego poczęcia od swawoli mogą zakończyć się relatywizacją swawoli i wytrącić światu normalnemu antypedalski argument z ręki.
Według mnie ta groźba nie istnieje, a kto by wątpił, niech goło stanie naprzeciw osobnika płci przeciwnej, a potem na wprost przedstawiciela swojej własnej. Nawet poseł Janusz P. by w tych warunkach pojął.
 
Co zaś do samych środków oddalających perspektywę niepożądanej w danym momencie ciąży i ich szkodliwych wpływów na moralność, to jest z nimi tak, jak na przykład z nożem. Można nożem zarżnąć teściową, ale czy to powód, żeby nakazać szarpanie mięsa zębami?
Kto chce i może cudzołożyć, będzie cudzołożył bez oglądania się na obecność środka antykoncepcyjnego w Muzeum Strachu.

____________________________________________________________
Powyższe cytaty zamieściłem w porządku chaotycznym.
Nie tylko z lenistwa - może łatwiej uda mi się w ten sposób zaskoczyć wszystkich, którym już mieli wrażenie, że stoją mi na szyi w walonkach poświęconych przez siebie samych, w imię wiecznego mrozu i wilgotnej pościeli.

24 listopada 2010

Czy Papież był nieuważny




Po opublikowaniu treści rozmowy Petera Seewalda z papieżem Benedyktem XVI wśród katolickich sprinterów o silnym głosie zawrzało. Mimo że Watykan wyartykułował uspokajające zapewnienia, doszło do rozdzierania szat, rwania i dzielenia włosów na czworo, po czym w ciągu jednej nocy, medialnie aktywni wierni wznieśli twierdzę, zadekretowali stan oblężenia i zamiast lać gorącą kaszę w jej obronie, jęli ogłaszać, że komendant nic nie powiedział, a jeśli powiedział, to co innego miał na myśli. Znaleźli się nawet tacy, którzy - nie śmiejąc rysować kółek na czole - na wszelki wypadek zawiesili palec wyżej oczu.

Jeśli chodzi o mnie, to najpierw się ucieszyłem (z natury wolę wierzyć, że kanarek nie uciekł, tylko się chowa w asparagusie), a następnie zastanowiłem. Wynik przemyśleń zakomunikuję bez ociągania się: moim zdaniem, papież Benedykt XVI najzupełniej świadomie wypuścił w katolicką stratosferę balon próbny. A teraz spodziewam się, że były Panzekardinal Ratzinger jak nikt będzie zdolny olśnić świat prawdziwym teologicznym Blitzkriegiem, którego szczegóły podam tak, jak je sobie wymarzyłem.

Ale po kolei.

Oto przeczytałem w sieci, że Kościół nie może zmienić nastawienia do antykoncepcji, skoro w Piśmie Świętym, i to w jednym z pierwszych jego fragmentów, jest wezwanie i zobowiązanie złożone przez Pana Boga na człowieka - "bądźcie płodni i rozmnażajcie się" (ks. dr Piotr Kieniewicz, MIC, cytowany na fronda.pl).

Nie tyle to zdanie, ile tak sformułowany fundament niechęci Kościoła do niekalendarzykowego podejścia do zagadnienia kształtu i liczebności własnej rodziny, uniósł mnie w powietrze. W zapale polemicznym, pod gorliwymi wpisami entuzjastów miłosnej gry wstępnej za pomocą termometru, wypaliłem opinię, że całe szczęście, że nigdzie w Biblii nie stoi "miejcie apetyt i pożywiajcie się", bo musiałbym pod groźbą grzechu ciężkiego bez przerwy jeść (przyznaję się bez tortur - użyłem wyrażenia "nażerać się").
Na jednym oddechu dodałem, że jeśli jakiś bałwan zarzuci mi bluźnierstwo, to niech mu mój epitet lekkim będzie oraz zacytowałem Jezusa "Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych." (Mt 12, 1-8).

Minął dzień i zdecydowałem się coś więcej napisać, a argumenty wymieszać z grzecznościami, które teoretycznie powinny mnie uchronić przed kamienowaniem.

Nie ulega wątpliwości, że za najwyższy autorytet powinniśmy mieć Pana Boga i wszystko, co od Niego bezpośrednio, w miarę pewną drogą, nadeszło. Żebyśmy jednak w każdej sprawie mogli się temu autorytetowi poddać, musielibyśmy najpierw przekaz pojąć, a następnie dokonać poprawnych rozumowań. 
I tu natychmiast zaczyna ważyć ciężar naszej ograniczoności teologicznej, naszego braku obycia w kontekście historycznym i językowym, i - last but not least - ciężarek naszej niecierpliwości, charakterystycznej dla każdego amatora prawdy doraźnej i podręcznej. Jasne jest, że interpretujący Słowo Boże Kościół jest niezbędny i że bez niego błąd krążyłby wokół naszego biurka albo poduszki "niczym lew ryczący".
Czy w tej sytuacji, w razie wątpliwości na temat kościelnych zakazów i nakazów w sprawach moralności, mamy obowiązek noszenia kłódki na ustach, z kluczem przechowywanym na dnie studni? Czy może nam przyjść do głowy, że kolejni ludzie na stanowiskach najwyższych pasterzy mogliby się w jakimś punkcie pomylić albo wygodnie ulegać pokusie generalizowania?

Papieżom należy się wielki respekt. Tym bardziej, że stoją na czele struktury hierarchicznej, która bez posłuszeństwa nie potrwałaby dłużej niż Wieża Babel. Gdyby każda z owieczek uparła się przy własnej mapie pastwiska, to owczarnia rozlazłaby się w różnych kierunkach, jak krople deszczu na łysej głowie.
Z drugiej strony, Boskiej doskonałości nie posiada na Ziemi nikt ("najmniejszy w niebie jest większy od największego na Ziemi"), klauzula papieskiej nieomylności posłużyła w historii tylko raz i może warto od czasu do czasu coś duchowym zwierzchnikom podszepnąć. A czy nie zasługuje na szczególne wsparcie Benedykt XVI, który po swawolach poprzedników ma odwagę mówić "stop" i "są rzeczy do naprawienia".

Czyż nie jest w dodatku tak, że niektóre przekonania wydają sie co nieco staroświeckie? Na przykład to, że wszelkie intensywne napięcie w dolnej połowie ciała jest dziełem szatana! Kiedy już wiemy, że ekscytacja może pochodzić od hormonów i innych rytmicznych i asynchronicznych metabolizmów.
Czyż nie stwierdzono w przeszłości, że coś w Koperniku było z prawdy i że świat powstał nie 4+2=6 tysięcy lat temu, tylko znacznie wcześniej.
Czyli, że podczas ataku wyżej wymienionego napięcia, zamiast się tłuc biczem po plecach, należałoby raczej wziąć na uspokojenie, albo… bo ja wiem...

Przyjrzyjmy się teraz przedmiotowemu zjawisku, określanemu brutalnie jako "antykoncepcja", a jeszcze brutalniej - "prezerwatywa". Brutalnie, bo w istocie chodzi o możliwość przeżycia miłosnego bez myślenia o cenach pieluch, odżywek i podręczników szkolnych. Celibat nie gwarantuje w kwestii owego przeżycia szczególnego obiektywizmu - raz, że ono w celibacie nie istnieje albo jest rzadkie, a dwa - że celibat oznacza obserwację zjawiska z wysokości tak dużej, że obraz jest rozmazany jak najniższy rząd liter na tablicy okulisty.
A ciągnąca się od wieków sprawa Onana spojrzenie na sprawę mąci do reszty. Co było aferą Izraelitów, logicznie skoncentrowanych na narodowej reprodukcji, w dzisiejszym kontekście swoją rolę gra, ale więcej ściąga suflerów niż tłumów. Wśród suflerów wyróżniają się ci liczni duchowni i nieliczni świeccy, którzy są przekonani, że dygotanie ze strachu przed ciążą albo zaciskanie zębów i nóg - jest czynnikiem unoszących w niebo uczucia i poczucie odpowiedzialności. Co się z pewnością zdarza, ale dla milionów katolików jest zupełnie inaczej. I to nie tylko dla tych prostych i zapracowanych, którzy na dźwięk "teologii ciała" i innych kawałków, wymyślonych przez duchowych mandarynów, pukają się w czoło i rozglądają za najbliższym kioskiem, żeby w swoim życiu małżeńskim nie musieć podlegać biologicznemu budzikowi, który w boskim zamiarze miał oszczędzać kobietę i rodzinne finanse, a trafił w ręce dyrekcji.

Myślę, że mądry Papież Benedykt XVI zorientował się, że pobocza dróg, którymi porusza się purpurowa hierarchia, są pełne katolików martwych lub zobojętniałych, i że wkrótce w instytucjonalnym Kościele pozostaną tylko "mierni, bierni ale wierni", kółka parafialnych dewotek, lingwiści bełkotliwi, uzdrawiacze-popychacze i kupa religijnych dewiantów od różnych odnów, niefrasobliwie zaakceptowana przez wysokie kościelne władze w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Nawet katolewacy się zabiorą, żeby za swoje rozleniwione miliony cierpieć gdzie indziej.
Na Zachodzie obraz ten nabrał już soczystych barw. A i w Polsce trzeba by chodzić z zamkniętymi oczami, żeby dobrze zaawansowanego szkicu nie widzieć.

Nie lubię terminu "aggiornamento" i za mądrymi ludźmi uważam, że "to nie Kościół ma się dostosowywać do świata, tylko odwrotnie". Jednocześnie jednak twierdzę, że Kościół ma obowiązek obserwowania rzeczywistości i przewietrzania niektórych swoich pomieszczeń bez okien.
Jak właśnie to, w którym pleśnieją doktryny dotyczące ludzkiej miłości. Na głównej ścianie wisi tam maczuga z napisem "grzech ciężki" i służy do walenia po wszystkim, co niebezpiecznie podrażnia celibat i niepożądane w nim, choć nieuniknione pasje, pulsacje, marzenia, wyobrażenia, fantazmy, sublimacje, flażelacje i różne kolorowe ważki, latające tak wysoko, że mogą stamtąd inspirować jedynie natchnione teksty, które są potem w stanie zachwycić religijne estetki i estetów, po fizycznym i psychicznym klimakterium.

Jest więc bardzo prawdopodobne, że mądry Papież Benedykt XVI wysłał w sprawie "prezerwatyw", a w rzeczywistości - w sprawie rehabilitacji rozumu w życiu rodzinnym i małżeńskim - swój sygnał i obecnie przygląda się reakcjom.

Antychryst nie zawiódł i radośnie zawył. Tak jednak fałszywie, że wystarczy nie zwracać na niego uwagi.
Prawdziwa histeria ujawniła się w szeregach "katolickich".
Co za piękna i zapewne pierwsza w tym wieku okazja, żeby zobaczyć, jak licznie reprezentowani są w szyku faryzeusze, dewoci bardziej papiescy od Papieża, liczne zaprzęgi psów ogrodnika, dziwnie nerwowe Katony, dumne ze swego dotychczasowego posłuszeństwa, etc. etc.

A tymczasem … czy nie byłoby rzeczą pilną i pożyteczną, żeby najwyższe instancje duchowe Kościoła odważyły się na remont budynku z szóstym przykazaniem. Przykazanie to brzmi "Nie cudzołóż", a stało się worem, do którego obok "cudzych łóż" wrzucono wszystko, co dotyczy małżeństw, a co tak niepokoi bezżennych, jak drażniłaby Szymona Słupnika restauracja z wyszynkiem zainstalowana u podnóża słupa.
A przecież nie znaczyłoby to, że jedzenie i picie jest samo w sobie naganne.




Pan Bóg upoważnił nas nie tylko do najwyższej wzniosłości, ale również do wielu stopni pośrednich, zgodnie z właściwościami ciała i duszy. Takim stopniem pośrednim jest miłość w swoim aspekcie fizycznym. Warto pracować nad urodą jej blasków, bo potrafią być one w małżeństwie źródłem radosnej euforii i najlepszym środkiem terapeutycznym na wszelkie trudności, od bólu egzystencjalnego do bólu zęba.
A potomstwu gwarantować atmosferę słonecznego poranka z lodami pistacjowymi.

Nie mogę na koniec nie wyznać, że w czasie zapisywania tych moich przemyśleń, nie raz potarłem sobie czoło, z góry zmartwiony ewentualnymi zarzutami nieuctwa, braku pokory i uszu zbytnio wychylonych w kierunku szatańskich podszeptów.
Śpieszę zapewnić, że w rzeczywistości jaśnieję od dobrych intencji i że w takich właśnie intencjach pisałem.
Patykiem po piasku pisałem.
Wiatr rozwieje litery.
Gdzie je zaniesie....

20 listopada 2010

Tak od rana płynie Sekwana (9)








Wszyscy zapewne znają tę rosyjską definicję - pesymista to ktoś, kto uważa, że "gorzej już być nie może", podczas gdy optymista woła na to "ależ owszem, ależ tak!".
Otóż w sprawach polskiej prawicy, "optymistą" być łatwo. Inaczej mówiąc - sytuacja jest beznadziejna.
A zegar (horloge) tyka, a z nim tyka lewicowa bomba zegarowa.

Jednocześnie jestem pewien, że niejedno polskie gremium, szukające wyjścia z prawicowego impasu, napracowało się solidnie. Niestety, za każdym razem kończyło się na posprzątaniu kieliszków i sprowadzeniu taksówek dla najbardziej zaangażowanych.
Podobne problemy ma prawica francuska.

Czas przedstawić le Club de l'Horloge*.



Założony w 1974 r. przez absolwentów najznakomitszych szkół wyższych, klub stał się rodzajem laboratorium prawicowej myśli politycznej. Spotykają się w nim dyrektorzy przedsiębiorstw, przedstawiciele wolnych zawodów, profesorowie uniwersyteccy, deputowani do Zgromadzenia Narodowego i, ogólnie biorąc, wszyscy oddani idei odświeżenia doktrynalnego francuskiej prawicy.

Prezydentem jest od samego początku Henry de Lesquen.



Zamiast opowiadać o klubie, przedstawię wnioski z dwóch konferencji, które mogą (powinny) zainteresować wszystkich, którzy mają dosyć swojego miękkiego jaśka na twardej kanapie.


I.  XXVI konferencja na temat "Prawdziwe przyczyny kryzysu finansów publicznych i drogi poprawy sytuacji" (10-11 października 2010)**

Skupiono się na dwóch pytaniach o charakterze ekonomicznym:
- Czy Francja jest w stanie bankructwa?
- Dlaczego jesteśmy przygnieceni przez długi i podatki?

"Kasa państwowa jest pusta, system emerytalny przypomina maskaradę, teorie makroekonomiczne ujawniły swoją bezradność wobec kryzysu, państwo opatrznościowe jeszcze raz pokazało swój oszukańczy charakter, ale i tak głównym źródłem kolosalnego deficytu finansów publicznych są podstawowe orientacje polityczne i podejmowane decyzje."

Konkluzja: Francja powinna opuścić Unię Europejską!

Według Didiera Maupas, wiceprezydenta klubu, "gwałtowny wzrost zadłużenia publicznego jest znakiem, że żyjemy w «demokracji doraźnej», w której politycy zatracili sens podstawowych interesów narodu".

Inną przyczyną kolosalnego długu jest imigracja, której "bezsensowny koszt jest luksusem, na który nie możemy już dłużej sobie pozwalać" (Laurent Arthur du Plessis, redaktor naczelny "Cri du contribuable", w oparciu o prace demografa Jean-Paula Gourévitch'a).

Od 35 lat brak dyscypliny i budżetowe niechlujstwo doprowadziło do tego, że dług publiczny osiągnął wysokość 1 591 miliardów euro. Środki, przy pomocy których próbuje się obecnie naprawić sytuację, dadzą się podzielić na trzy kategorie:
  • redukcja środków na pomoc socjalną,
  • różnego rodzaju cięcia w urzędach państwowych,
  • broń fiskalna.
Środki dalekie od skuteczności.

Club de l'Horloge proponuje:
Przede wszystkim, zwrócenie narodowi suwerenności. Byłby to istny wstrząs polityczny, możliwy dzięki "podatkowemu populizmowi", bo - jak zauważa Yvan Blot - wszędzie, gdzie ten populizm wystąpił, referendum inicjatyw obywatelskich zahamowało wzrost podatków. Demokracja bezpośrednia pokazuje, że społeczeństwo jest mądrzejsze od elit, które miałyby je reprezentować (ta myśl mogłaby wywołać na niejednej skórze wysypkę, gdyby nie przykład Szwajcarii).
Jednym słowem, Francja powinna opuścić Unię Europejską i porzucić euro w rozrachunkach zewnętrznych.
Jednocześnie wszystkie partie prawicowe powinny zjednoczyć się wokół hasła "Nie ma przeciwnika na prawo".
Co w warunkach francuskich powinno przypominać model włoski i umożliwić sojusz rządzącej UMP z Frontem Narodowym (FN). Takie rozwiązanie zagwarantowałoby eliminację europejskiej ponadnarodowości.



II.  XXII konferencja pod hasłem "Konieczne zerwanie z dotychczasowymi praktykami: strategia naprawy Francji" (30 września - 1 października 2006) ***

Konferencja ta przyniosła wnioski niesłychanie radykalne. W oparciu o stwierdzenie, że ostre zmiany kursu politycznego, zapowiadane przez chętnego do reprezentowania prawicy Nicolasa Sarkozy'ego, "są oszustwem", Henri de Lesquen, w mowie zamykającej obrady, zażądał, aby Sarkozy nie otrzymał ze strony prawicy "ani jednego głosu; ani w pierwszej turze, ani w drugiej, jeśli do niej w ogóle dotrze".
"Posiadając Sarkozy'ego, Francuzi nie mają potrzeby kandydata lewicowego" - konkludował Henri de Lesquen.
Jeśli zaś chodzi o rzeczywiste zerwanie z dotychczasowymi metodami rządzenia krajem, to Club de l'Horloge sformułował osiem podstawowych zaleceń:
( 1 ) Przywrócić nadrzędność prawa narodowego wobec prawa europejskiego - Francja powinna odzyskać suwerenność.
( 2 ) Przywrócić karę śmierci - jest ona atrybutem władzy w kraju niezawisłym.
( 3 ) Zlikwidować łączenie rodzin - w odniesieniu do imigrantów zachować je pod warunkiem, że łączenie dokona się w kraju pochodzenia.
( 4 ) Zlikwidować atrapę małżeństwa, jaką jest PACS (Pacte civil de solidarité) i wzmocnić rodzinę autentyczną.
( 5 ) Przywrócić istnienie Referendum Inicjatyw Obywatelskich i przez to zwrócić władzę Francuzom.
( 6 ) Wprowadzić czek edukacyjny jako środek umożliwiający rodzicom wybór szkoły dla dzieci.
( 7 ) Odważnie i inteligentnie zliberalizować rynek pracy.
( 8 ) Poddać system ubezpieczeń zdrowotnych konkurencji - system "sowiecki" jest na granicy upadku.
Prace konferencji z 2006 r. pozwoliły uświadomić sobie, że rzewne opowieści o formacji podającej się za prawicę, usypiają wyborców, i że de facto "prawica" ta jest wspólnikiem antynarodowej lewicy.

Problem pomiaru zawartości prawicowości w prawicy jest w Polsce równie aktualny. Podobnie jak problem zjednoczenia prawicy wokół podstawowych haseł i lojalnego wypełniania przyjętych zobowiązań.
Kiedy po nieuchronnym okresie chaosu w formowaniu się politycznych warstw geologicznych, zacząłem chłodniej przyglądać się spazmom polskiej prawicy, doznałem rozczarowania, na luksus którego - jako idealista bez złudzeń - nie powinienem był sobie pozwolić. Podczas gdy żywiłem nadzieję, że między "prawicą" a prawą ścianą nie ma niczego, odkryłem dom wariatów, przeciętnych agentów i nieprzeciętne ambicje, zawsze mocne w treści i zawsze ostrożne w formie. Z nieuchronnymi rodzynkami politycznej poprawności.

Dobrze wiem, że doświadczenia innych nie zawsze znajdują klientów, ale czym byłoby życie bez nadziei. Stąd jeszcze nie raz pozwolę sobie nadsyłać nowiny z przemyśleń klubu o ładnej nazwie "le Club de l'Horloge".

______________________________________________________
*) le Club de l'Horloge, 4 rue de Stockholm, 75008 Paris, http://www.clubdelhorloge.fr/index.php
**) za Minute, 13.X.2010 (Madelaine Thibaud, "Le Club de l'Horloge planche sur la faillite publique")
***) patrz strona departamentalnego oddziału FN (Front National des Alpes-Maritimes) http://www.fn06.net/fn_clubhorloge.html


26 października 2010

Umarł Maurice Allais

 
 







W sobotę, 9 października 2010, umarł Maurice Allais, francuski ekonomista, laureat nagrody Nobla w 1988 r.
Miał 99 lat.

Pisałem o nim w styczniu, w artykule "O mondializacji", a później powoływałem się na jego poglądy, pisząc w lutym "O imigracji i o metysażu".

Maurice Allais przeszkadzał, więc honorowano jego osobę i przemilczano nauki.
Dzisiaj widać, do jakiego stopnia miał rację, ale jest też bardzo prawdopodobne, że obecnie - kiedy jest zajęty zupełnie czymś innym - do uznania nie przywiązuje większej wagi. Nam pozostaje pogodzić się z myślą, że tu na dole wciąż mamy to, na co zasługujemy (*).

Allais zajmował się w szczególności takimi zagadnieniami jak teoria równowagi ogólnej, teoria kapitału, teoria wyboru konsumenta i teoria monetarna. Jako pionier monetarnych analiz makrodynamicznych stał się autorytetem w dziedzinie teorii ryzyka i autorem sławnego paradoksu "im ryzyko jest mniejsze - tym bardziej uciekają spekulanci".

Sam się określał jako "piewca liberalizmu", ale poddawał ostrej krytyce niektóre jego nadużycia. Celem jego ataków była  zwłaszcza globalizacja (mondializacja). Od samego początku wołał, że globalizacja "musi zakończyć się powszechnym brakiem stabilności, bezrobociem,  różnymi niesprawiedliwościami, nieporządkiem i biedą, oraz że w ogólnym rachunku okaże się ona niekorzystna dla wszystkich stron". Utrzymywał, że "globalizacja nie jest ani nieunikniona ani konieczna ani pożądana - korzystna jest wyłącznie dla wielkich spółek międzynarodowych, które z niej wyciągają niebywałe zyski.".

Maurice Allais za życia otrzymał ze strony władz Republiki wszystkie możliwe honory i odznaczenia, a po śmierci, ze strony rządu - tyle wyrazów uznania, że wystarczyłoby nie tylko dla 16 dzielnicy Paryża, ale nawet dla urzędników kancelarii prezydenta Rzeczpospolitej.
Najwięcej racji przyznaję jednak Brunonowi Gollnischowi, wiceprezydentowi FN, który zauważył, że "Front Narodowy był jedynym ruchem politycznym, który naprawdę bił się o wcielenie w życie teorii ekonomicznych Maurice'a Allais".



_____________________________________________________________________
*) Kto zgadza się na demokrację, w której różnopłciowy czytelnik prasy kobiecej ma przy urnie wyborczej tyle samo do powiedzenia co obywatel szczerze zainteresowany odpowiedziami na podstawowe pytania, niech przestanie czytać i włączy sobie poranny program telewizyjny, w którym paniusie o polipowatym głosie i akcencie podadzą mu, z kim jest chora na bachora któraś śpiewająca zmora.

Polityka hihi-prawicowego, który przy każdych wyborach mu wmawia, "żeby głosował na prawo albo na lewo, ale żeby koniecznie głosował ", namawiam, żeby się powiesił albo przeprowadził za granicę.
Dostojnika kościelnego, który grzmi, że wstrzymanie się od głosowania jest grzechem, namawiam na parafię w Puszczy Białowieskiej, gdzie można bić głową o dąb "Bartek".
Reportera, który podtyka mikrofon i słyszy "Ja się polityką kompletnie nie interesuję, ale będę głosował na (…)" - proszę, żeby przystąpił do bezzwłocznego bicia demokraty po pysku i nie przerywał mimo nadejścia policji. Pacjent zasłużył na lekcję, policja na widowisko, a sam reporter - na konsekwencje.
Na koniec oświadczam, że jeśli ktoś uważa ostatnie zdanie za "podżeganie do nienawiści", niech wypatrzy reportera z sitkiem i wypowie tekst, o którym była mowa.


20 września 2010

Jak od rana płynie Sekwana (8)

 
 
Murakami w Wersalu - Teletubisie na Wawel!

Teletubisia giganta na Wawel!
Teletubisia z lateksu i z woli byłego ministra kultury!
Teletubisia z czerwoną torebką!
Z boa na szyi i z piórem wystającym zza pleców.
Nie podoba się ?
Nie podoba się "faszyście" ?

"Faszysta" polski  krzyczałby o znieważaniu symboli narodowych i upokarzaniu patriotów. "Faszysta" francuski już krzyczy.
Jak zwykle, faszysta jest przeciwny "tolerancji i kulturze uniwersalnej". Jak zwykle, faszysta urządza demonstracje smaruje petycje.

Tymczasem "faszysta" francuski miał czas się przyzwyczaić. Do własnych wrzasków i do formy odpowiedzi, którą Francuzi nazywają bras d'honneur, a Polacy gestem Kozakiewicza.
Nie tyle chodzi o tę figurę,

co o tę oto :


Kiedy byłurzędnik Vichy, były członek ruchu oporu, jedenaście razy minister za IV Republiki, socjalista i w końcu prezydent, François Mitterrand, powołał na stanowisko ministra kultury Jacka Langa, kilka lat wcześniej wyrzuconego z Grand Orient za "zachowanie niezgodne z wartościami masońskimi" - tragikomiczna działalność kulturalna mogła dać się w napuchłej różowej socjalistycznej macicy zainstalować i zaowocować licznymi porodami, których skutki albo powoli się rozkładają albo, wciąż w dobrym zdrowiu, straszą.





Mitterrandowi się zachciało (a Langowi - zapewne jeszcze bardziej) napaskudzić na  dziedzincu Pałacu Królewskiego (Palais Royal) w Paryżu. Zamiar ten Francuzi przyjęli jako formę upokorzenia starej Francji sprzed czasu gilotyn. Paskudzenia na zamówienie podjął się artysta Daniel Buren, a jego bobki zachowały się pod nazwą "kolumn Burena" (Les colonnes de Buren).




Kolejna, zrealizowana przez ministra kultury, prezydencka zachcianka dotyczyła dziedzińca Napoleona w Luwrze i przeszła do rzeczywistości historycznej i wizualnej pod nazwą Piramidy (Pyramide du Louvre). Projekt powierzono Amerykaninowi o nazwisku Ieoh Ming Pei i w 1989 r. prawie 22 metrowa masońska szklana kupa rozpoczęła stałą prowokację tubylców i turystów, zdolnych do uświadomienia sobie, że odpowiedzialnej za haniebną Rewolucję Francuską masonerii nigdy dosyć krzykliwych symboli swoich dokonań historycznych i wpływów bieżących.


Jeszcze parę lat temu można było powiedzieć, że Wersal uchował się przed większą dewastacją. Fakt ten musiał być trudny do zniesienia dla kół postępowych. Do akcji wszedł były prawicowy minister kultury, Jean-Jacques Aillagon, jawnie "kochający inaczej". Wszedł, bo nim to prezydent Sarkozy "obsadził" stanowisko szefa wersalskiego pałacu i muzeum.
Nie trzeba było długo czekać. Jak pisze prawicowy tygodnik Les 4 verités (z 5 lipca), ten "wywołujący mdłości Aillagon kontynuuje destrukcję najważniejszego obiektu w historycznej spuściznie francuskiej", najpierw instalując w pałacu wystawę gadżetów erotycznych Jeffa Koonsa, następnię plastykową karetę Veilhana, a wreszcie produkcje Murakami'ego, inspirowane przez mangi.
Murakami jest sławny z dzieł, które są w stanie zachwycić dowolnego miłośnika nadmuchiwanych lalek :




Pałac Wersalski będzie miał zaszczyt gościć jednak utwory plastyczne pozbawione przesadnego aspektu masturbacyjnego, za to o niebywale silnym związku z dekoracjami przewidzianymi przez Króla-Słońce, Ludwika XIV.



* * *




 




Ostatni obrazek nie dotyczy dorobku artystycznego Murakami'ego.
Szczerze mówiąc, czego dotyczy - nie mam pojęcia. Nie mogę jednak odebrać wyobraźni Czytelnika prawa do sprintu. Ani swojej, zresztą.


Ach, byłbym zapomniał - ex-minister kultury, Jean-Jacques Aillagon,  przedstawia się w przybliżeniu następująco :

A to sam Murakami :