La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



5 maja 2015

Świat w 3De: Demoralizacja, Dezintegracja, Dekompozycja (4)


Jak skutecznie unicestwić naród

Pod tym tytułem ("Comment liquider proprement un peuple"), Julien Jauffret, publicysta znakomitego tygodnika francuskiego Minute, przedstawił nie receptę, tylko realny proces dokonujący się we Francji mniej więcej od 1968 r. (n° 2716 z 29 kwietnia 2015).

Całą Francję, jak pisze Jauffret, ogarnął histeryczny śmiech, kiedy w połowie kwietnia zostały opublikowane nowe programy szkolne.
Niech, dla pełnego efektu, Czytelnik zachowa poważny wyraz twarzy i zacznie się cieszyć dopiero o parę linijek niżej (powaga wróci sama).
Oto autentyczne przykłady sformułowań w ministerialnej nowomowie, z towarzyszącymi wyjaśnieniami w języku ludzi normalnych (pamiętamy, że rządy we Francji są obecnie sprawowane przez socjalistów):
  • "pokonywanie wody w równowadze poziomej poprzez przedłużone zanurzenie głowy" (chodzi o pływanie)
  • "poruszanie się w środowisku wodnym głębokim i standaryzowanym" (pływanie w basenie)
  • "staranie się o wygraną w walce przy użyciu piłki lub elementu latającego" (granie przy użyciu rakiety)
  • "rozwijanie prędkości" (bieg)
  • "uczeń jest zaproszony do zwycięstwa nad przeciwnikiem w drodze wymuszenia nad nim przewagi cielesnej symbolicznej i skodyfikowanej" (uczeń walczy, aby wygrać)
  • "otwarcie się w kierunku kogoś innego i na zewnątrz" (uczenie się języka obcego)
  • "w ramach studiowania języka, (dziecko) obserwuje zdania i wyciąga wnioski na temat reguł" (dziecko przygląda się zdaniom i odgaduje reguły gramatyki, które kiedyś musiało opanować pamięciowo)
  • "stworzenie przekazu ustnego lub pisemnego" (odpowiedź ustna lub napisanie wypracowania)
"Wszystkie twarze poweselały", jak nieodmiennie powtarzał mój wuj abstynent po każdej pierwszej kolejce przy świątecznym stole. Ten sam efekt w odniesieniu do Francuzów zauważa Jauffret, ale dodaje, że ironia jest wprawdzie objawem zdrowia psychicznego, ale staje się niestety rodzajem parawanu, za którym nie przestają pracować środowiska zdecydowane ukryć w programach szkolnych swoje pragnienie oderwania edukacji od rzeczywistości.

Na pierwszy rzut oka, bez sięgnięcia po butelkę, czyli, jak pewnie woleliby neo-pedagodzy, bez sięgnięcia po "jednolicie cienkie szkło zamykające zwężającą się do góry przestrzeń, wypełnioną płynem euforyzującym", nie da się tego pojąć
 
Na drugi rzut oka pojąć już się da:
Duch pedagogicznych majaczeń nie jest nowy - "nauka nie powinna odtąd polegać na tępym gromadzeniu wiedzy, a powinna stać się czynnikiem ogólnych postępów osoby". Zamiast prawd ustalonych, mają być wykładane różne aspekty życia społecznego, a sama szkoła powinna zastąpić rodzinę i stać się "miejscem do życia" (lieu de vie). Uczeń winien zostać wyzwolony od tradycyjnych uzależnień, a w szczególności od swojego ojczystego języka, oskarżanego o bycie środkiem dominacji.

Dziwne? Otóż neo-pedagodzy spod znaku liberałów socjalistycznych i wykręconych na lewo chrześcijan, podzielają majaczenia zmarłego 30 lat temu filozofa Michela Foucault i za nim uważają, że reguły języka ojczystego wpisują się w logikę tresury i są narzędziem kontroli mentalności i zachowań. Zgodnie z poglądami uczniów pracowitego homoseksualisty, posłuszeństwo regułom ortografii i gramatyki prowadzi do respektu dla norm ogólnych. A więc, żeby skutecznie zabrać się za obalanie burżuazyjnego porządku społecznego, trzeba najpierw zniszczyć jego szkolny filar w postaci ortografii, gramatyki i dyktanda. Nad realizacją tego dzieła francuska edukacja narodowa skupia się od 1981 roku, kiedy na prezydencki stołek wspiął się socjalista Mitterrand. 
Wyniki są znakomite - 20 % uczniów kończy szkołę podstawową (école élémentaire) jako analfabeci, a 40 tysięcy młodych ludzi w wieku 17 lat opuszcza system edukacyjny nie umiejąc ani czytać, ani pisać.

Aktualnym ministrem edukacji jest nadzwyczaj postępowa Najat Vallaud-Belkacem. Ta Marokanka z pochodzenia przejęła funkcję z rąk Vincenta Peillona, którego ojciec był jednocześnie bankierem i komunistą, a matkę wydała rodzina Żydów alzackich tak dla postępu zasłużona, że jej członków wystarczyłoby na niejeden kraj średniej wielkości. 
 
O aktualnej minister - w zgodzie z definicją konia z Nowych Aten - nie muszę mówić, ale powstrzymać się od pewnego cytatu nie potrafię. Tak oto powiada Peillon w jednym ze swoich dzieł (Une religion pour la République : La foi laïque de Ferdinand Buisson, Vincent Peillon, éd. Seuil, 2011, p. 277):

Wszelka operacja, zgodnie z przekonaniami laickimi, musi polegać na takiej zmianie natury religii, Boga i Chrystusa, aby definitywnie zrównać z ziemią Kościół. Nie tylko Kościół Katolicki, ale każdy Kościół i każdą ortodoksję.

I już robi się jaśniej.

Edukacja narodowa (nad którą jawnie czuwa francuska lewica, a mniej jawnie Unia Europejska i Rząd Światowy, bez względu na to, czy pod tym ostatnim lepiej podpisuje się Klub Bilderberg, Komisja Trójstronna, amerykańska Rada Stosunków Zagranicznych czy, krótko, światowa żydomasoneria), przewiduje ponadto praktyczny koniec nauczania greki i łaciny, wykładu kultury ogólnej i klas dwyjęzycznych, mających charakter niedopuszczalnie elitarny.



Prawdziwą ofiarą neo-pedagogicznego delirium jest jednak historia. Przedmiotem obowiązkowym w szkole średniej ma stać się islam, podczas gdy nauczanie chrześcijaństwa średniowiecznego ma przybrać charakter fakultatywny. Z tym dodatkowo, że wykładowcy będą mieli obowiązek akcentowania "wszechwładzy Kościoła nad społecznością wiejską".

Historia jako przedmiot ma stać się w ogóle raczej fakultatywna, pozostawiając charakter obowiązkowy wyłącznie takim tematom jak niewolnictwo, kolonizacja i kolaboracja w czasie II wojny światowej. Inaczej mówiąc, absolwenci szkół średnich wejdą w życie z poczuciem wstydu wobec własnej historii i dumy wobec historii obcych.

 Jak w tej nienawiści do siebie samych nie widzieć posuniętego do paroksyzmu pedagogiki, mającej towarzyszyć "wielkiej wymianie społeczeństwa"? 

Jauffret stawia to pytanie i natychmiast cytuje François Waaga, który w swojej Historii Alzacji powiada:

"W celu zniszczenia narodu trzeba zacząć od pozbawienia go pamięci. Niszczy się więc jego książki, kulturę i historię. A  później ktoś inny pisze temu narodowi inne książki, tworzy mu inną kulturę i wymyśla mu inną historię. 
Od tego momentu naród zaczyna zapominać kim jest i kim był. A świat wokół niego zapomina jeszcze szybciej niż on."

W tej chwili ciarki przebiegają zarówno po mojej francuskiej, jak i polskiej skórze. Kto obserwuje wyczyny naszej edukacji narodowej (mam na myśli naukę historii i wybór lektur szkolnych), może odnieść wrażenie, że te wszystkie dyrektywy nie przypominają kropli deszczu z przypadkowych chmur, popychanych przez swobodny wiatr, który wieje kędy chce.

Trzeba tu wrócić do coraz bardziej popularnej we Francji teorii na  temat wspomnianej "wielkiej wymiany społeczeństwa" (Le grand remplacement). Pojęcie to wprowadził w 2010 roku pisarz Renaud Camus. Według niego, na skutek masowej imigracji i różnic w płodności, "mniejszości widzialne" (w szczególności czarna i arabska) próbują i dalej będą próbowały osiągnąć we Francji większość. Proces ten miałby prowadzić do stopniowego zastąpienia rdzennego społeczeństwa przez nowoprzybyłych. Oznaczałoby to koniec Francji jako narodu europejskiego. 
 

Nie warto dyskutować z faktami - do takiej wymiany, czy raczej podmiany, wyraźnie dochodzi i powstaje tylko pytanie, kto i z jakich powodów tego chce. Nie ma dzisiaj kraju europejskiego, w którym podobnego zjawiska nie dałoby się zaobserwować. A jeśli jego natężenie jest nierówne, to tylko dlatego, że niektóre kraje są mniej atrakcyjne w kwestii warunków życia oferowanych imigrantom. 
Co na początku było objawem obojętności przedsiębiorców na sprawy narodowe i polegało na masowym sprowadzaniu taniej siły roboczej, to później stało się konsekwentnym importem lewicowego elektoratu. Jak się okazuje, jest to zarazem sposób na zawładnięcie światem przez te sfery międzynarodowe, które w dużym skrócie można określic mianem trockistowsko-finansowych, a które lubią prezentować się pod sztandarami libertariańskimi i neokonserwatywnymi.



Jeden z ojców Unii Europejskiej, autor pomyslu na jej hymn i godło, hr. Richard Nikolaus de Coudenhove-Kalergi tak m.in. pisał w 1925 r. w swoim "Praktycznym idealizmie" (Praktischer Idealismus):

"Człowiek w dalszej przyszłości będzie mieszańcem.
(...) Ta euroazjatycko-negroidalna rasa przyszłości, podobna zewnętrznie do egipskiej, zastąpi różnorodność ludów różnorodnością osobowości.
(...)
Tylko żydowscy przywódcy socjalizmu są dzisiaj w stanie zniszczyć grzech pierworodny kapitalizmu, wyzwolić ludzkość od niesprawiedliwości, gwałtu i zależności, a świat pozbawiony grzechu przemienić w raj ziemski. [patrz strona 27 oryginału]
(...)
Europejscy ludzie ilości i żydowscy ludzie jakości"

Cytaty, w polskim tłumaczeniu, pochodzą z artykułu "Rasistowskie i hegemoniczne korzenie




 




Zachodząca na naszych oczach, nieznana dotąd w historii świata wędrówka ludów nie ma bynajmniej charakteru niewinnie demograficznego. Ta masowa migracja zostawia za sobą ślady, które prowadzą w różnych kierunkach, przecinają się, tracą zapachy... i tylko zimna krew i logika pozostają do dyspozycji ludzi, którzy wzdrygają się na myśl o jej skutkach.

Namnożyło się fałszywych proroków, roi się od złych pasterzy. Niestety również tam, gdzie nie powinno być ani jednego.