La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



19 stycznia 2016

O katolewakach i kolcach róży (Róży Thun)



motto:
Gołębiami brukowany Kraków...

Katolicy postępowi nie dadzą o sobie zapomnieć. Psują, czego się dotkną. Poprzebierani są w najróżniejsze szaty, od niebieskich kombinezonów po fraki, te ostatnie ozdobione orderami tak błyszczącymi, że podium na wystawie wyżłów popada w kompleksy.

Zagrożenie katolewactwem jest różnej natury. Katolewacy niskiej rangi są niebezpieczni, bo są liczni i mają prawo głosu. Nienawidzą głodu w Afryce, kochają Owsiaka, zatykają uszy na każdy wyrazisty pogląd, stroszą futro na dźwięk słowa "patriotyzm" i odczuwają stały, niejasny niepokój sumienia, ewoluujący w stronę przepraszania za przeszłość.

Wysoko nad nimi, w górnych rejonach piramidy, w obłoku tradycyjnego samozachwytu, z zawłaszczonym okiem opatrzności pod pachą, stoją arystokraci z rodów dostarczających szambelanów papieskich, wielkich filantropów i sławnych polityków. Rzadkie są w tym środowisku przypadki demonstracji poglądów nie mieszczących się w gamie politycznej poprawności, na co zapewne ma wpływ ich krew, która - pozostając banalnie czerwona - miewa komponent w kolorze, wskazującym na wprowadzenie do rodziny posażnej brunetki w chwili niepowodzeń w interesach.

Jeśli pominąć kategorię starozakonnych baronów z ostatnich dwóch wieków, pozostałe znakomite rody niejednokrotnie miały okazję słyszeć ewangeliczne "łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogaczowi do królestwa niebieskiego" i w konsekwencji pomyśleć, że ze zbawieniem żartów nie ma. Fundamenty pod działalność pro publico bono dodatkowo stwardniały, kiedy rozwój środków masowego przekazu umożliwił szum medialny wokół wyścigu do naprawiania świata, rządzącego się dotąd w sposób niedopuszczalnie naturalny.

Jakkolwiek silnie nie wiałby wiatr historii, zawsze jest coś, co ten wiatr poprzedza. Mam na myśli zapach, zbyt dyskretny na zwykły nos. Najszybciej wykrywa nowe prądy nos haczykowaty; skoncentrujmy się jednak na nosie arystokratycznym, który działa wolniej, za to jego właściciel węszy w w dobrym międzynarodowym towarzystwie. Żeby było jasne, Czytelniku - we wrażliwości organu węchu nie ma nic, ale to nic złego i honni soit qui mal y pense. W tym przekonaniu utwierdzi się każdy, kto zajrzy do opisu drogi życiowej europosłanki PO, Róży Marii Barbary Gräfin von Thun und Hohenstein, od chwili wydania pierwszego krzyku w Krakowie, w kwietniu 1954 r., do najświeższego krzyku  przed obliczem dziennikarza onetu.pl, Przemysława Henzela: 
"Nie wykluczam, że w stosunku do Węgier popełniliśmy błąd. W PE coraz częściej słychać głosy, by wrócić do tematu Węgier, i by Polskę i Węgry traktować w podobny sposób. (...) Są wyraźne przesłanki, że stan demokracji na Węgrzech powinien zostać poddany przeglądowi przez instytucje UE. Dzisiaj nie tylko ze strony socjalistów, liberałów i Zielonych, ale także ze strony samej Europejskiej Partii Ludowej, słychać bardzo wyraźne głosy, mówiące, że EPP nadal zachowuje się zbyt łagodnie wobec Fideszu."
Foto Radek Pietruszka  PAP


Kiedy dziennikarz zauważył, że, według PiS i jego sojuszników, do wszczęcia procedury wobec Polski doszło "w wyniku działań polityków partii opozycyjnych, przede wszystkim PO", oraz że w wydychanym przez PiS powietrzu unosi się zapach oskarżenia o donosicielstwo i Targowicę, Róża Thun pouczyła amatorów łatwizny intelektualnej, że takie rozumowanie jest "strasznie zaściankowe", bo świat i bez nas wie, co się u nas dzieje. A mówiąc o Fransie Timmermansie i europosłach, surowo ostrzegła, że "najgorsze dla Polski byłoby, gdyby te osoby odpuściły sobie tematy związane z naszym krajem" w sytuacji, kiedy nikt inny nie przygląda się Polsce z równie "ogromnym niepokojem i troską".

Warto usiąść i się zastanowić. Nawet młodzież wie, jak w 1939 r. skończyła się dla nas utrata czułości ze strony niemieckiego polityka Adolfa H., jakie były konsekwencje braku codziennej troski o Polskę ze strony Anglii i Francji, a w końcu, co stało się z Polską, kiedy na Konferencji Jałtańskiej zachodni politycy odpuścili sobie tematy związane z naszym krajem.
Wygląda więc na to, że warto podjąć ryzyko wyzwolenia się spod rodzicielskiej ręki, w tej unijnej rodzinie, gdzie sypialnia ma charakter przechodni. Oznacza to również, że wypadałoby dać po łapie wszystkim podnieconym szympansom z naszej opozycji Bonobo, przyzwyczajonej do unijnych bananów i rozrywek.

Otrzymuję regularnie newletters od partii założonej przez Carla Langa, jeszcze kilka lat temu wysoko postawionej osobistości we Froncie Narodowym. W liście z 18 stycznia przeczytałem m.in.:
Wojna o wodę jest faktem geopolitycznym. Napięcie wokół źródeł Nilu, między Egiptem, Sudanem i Etiopią powinno przypomnieć Europie ważność zasobów słodkiej wody. Ale to zagadnienie jest bez wątpienia zbyt ekologiczne dla tych, którzy są wyłącznie zainteresowani metysażem, małżeństwem dla wszystkich, promocją gender, wynajmowaniem brzuchów kobiet i zapłodnieniem in vitro.


A czym w Unii interesuje się Europejska Partia Ludowa, do której należy PO i PSL?
Z jej programu wynika, że wszystkim, a w ramach wszystkiego - "długoterminową strategią przyciągania utalentowanych i wykwalifikowanych pracowników z innych obszarów świata".
Pomyślałem o krajach rozwijających się i przeszły mnie ciarki.
 
I czym jeszcze? Z przytoczonych westchnień hrabiny Thun wynika, że również dobraniem się do skóry Viktorowi Orbanowi i partii Fidesz. Naturalnie, po udanej próbie upokorzenia Rzeczpospolitej.

Meine Gräfin, coś mi jednak mówi, że nie dojdzie ani do jednego, ani do drugiego.