La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



21 lutego 2019

Watykan – stan krytyczny


Co nam wolno, co konieczne, co zrobimy...



Roberto de Mattei








Zagadnienie "co nam wolno", musi być poprzedzone choćby zwięzłą analizą stanu rzeczy. Posłużymy się materiałem z najlepszego źródła. "Duch rzymski zaginął w Watykanie" (L'esprit romain s'est perdu aujourd'hui au Vatican) – oto tytuł wywiaduudzielonego przez prof. Roberto de Mattei serwisowi internetowego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X we Francji, "La Porte Latine" (profesora de Mattei, jako katolika i intelektualistę, przedstawiać nie trzeba).

Jak to określa redakcja serwisu, Roberto de Mattei mówi "bez ogródek, bez ustępstw, bez lęku przed obrażeniem pięknoduchów i ugodowców wszelkich odcieni (sans craindre de froisser les bien-pensants et les consensuels de tous horizons)".

Oto wybór kwestii poruszonych w wywiadzie (zachęcam Czytelnika do absolutnego skupienia, bo też pytania i odpowiedzi charakteryzują się rzadką konkretnością i precyzją, mam nadzieję, również w moim streszczeniu i z moimi przerywnikami – R.) :













(La Porte Latine) Kościół rzymsko-katolicki w przededniu schizmy?
(Roberto de Mattei) Ogólnie rzecz biorąc, przez termin schizma rozumie się odmowę poddania się władzy papieskiej, tak jak to uczynili chrześcijanie "ortodoksyjni" w roku 1054, ale schizma może również odnosić się do horyzontalnego pęknięcia wewnątrz Kościoła. Zgodnie ze stanowiskiem prawie całości teologów, może znaleźć się w sytuacji schizmy każdy, kto na przykład odmówiłby "podporządkowania się prawu i konstytucji danej Kościołowi przez Chrystusa oraz przestrzegania tradycji ustanowionych w Kościele Powszechnym od czasów apostolskich".
Znajdujemy się dzisiaj w centrum schizmy horyzontalnej, ponieważ Kościół jest wewnętrznie podzielony między różne i przeciwstawne tendencje, ale także w stanie schizmy pionowej, ponieważ władze Kościoła wydają się coraz bardziej odsuwać od doktryny i jej tradycji. Jest to jednocześnie schizma "ukryta", bo, mimo swojej jawności, nie jest zauważana przez większość wiernych. Sytuacja jest dramatyczna, ponieważ nie ma precedensu teologicznego i kanonicznego.



(LPL) Czy dzisiejsza schizma nie polega na buncie "praktyki", która zaczęła stawiać się przed doktryną? A jeśli tak, to w jakim stopniu można powiedzieć, że schizma narodziła się razem z Soborem Watykańskim II?
(RdM) Wszystko zaczęło się 11 października 1962, w dniu otwarcia soboru. W swoim przemówieniu Gaudet Mater Ecclesiae Jan XXIII narzucił soborowi ideę pierwszeństwa duszpasterstwa nad doktryną. Doktryna została pochłonięta przez pastoralizm, sprawiający wrażenie "teologicznej transpozycji filozofii marksistowskiej, zdefiniowanej przez młodego Marksa w Tezach o Feuerbachu". W drugiej tezie Karol Marks utrzymuje, że człowiek powinien doszukiwać się prawdy nie w postulatach i teorii, tylko w faktycznym stanie rzeczy, a w tezie jedenastej Marks twierdzi, że zadanie filozofa nie polega na interpretowaniu świata, tylko na jego przekształcaniu.
Jeśli papież Franciszek w swojej pierwszej adhortacji Evangelii gaudium oraz w swojej "zielonej" encyklice Laudato si twierdzi, że "rzeczywistość jest ważniejsza od idei", to tym samym akceptuje prymat praktyki w sensie marksistowskim i obala prymat kontemplacji, na której opiera się filozofia zachodnia i chrześcijańska. 
Ta Franciszkowa koncepcja jest jasno wyrażona w osławionej adhortacji Amoris laetitia, w której papież wprawdzie nie podważa jawnie nauki Kościoła w kwestii powtórnych małżeństw ludzi rozwiedzionych, ale utrzymuje, że należy oddalić się od sztywnej idei w stronę sumienia osoby rozwiedzionej bądź jej kierownika duchowego. Jednym słowem, nowe duszpasterstwo miałoby proponować etykę dostosowaną do konkretnych przypadków indywidualnych. Ludzkie działanie miałoby oderwać się od prawa boskiego i naturalnego na rzecz podążania za biegiem historii.

(LPL) 5 stycznia zwrócił się Pan z apelem do wszystkich osób sprawujących w Kościele władzę, aby nie wahali się przed synowską krytyką i moralną separacją od ludzi odpowiedzialnych za postępujące samozniszczenie Kościoła. Od dawna zajmuje się Pan fałszywą koncepcją posłuszeństwa, z którą mamy często do czynienia. W jakich okolicznościach się ta fałszywa koncepcja poczęła?
(RdM) Posłuszeństwo wobec autorytetów rodzinnych, politycznych i eklezjastycznych – to istotna cnota chrześcijańska. Tyle jednak, że nie żąda się od niej, aby była ślepa czy bezwarunkowa. Ma ona granice, a w szczególności fundament, którym jest sam Bóg. Kiedy władza jest sprawowana niegodziwie i niesprawiedliwie, jesteśmy zobowiązani do posłuszeństwa woli Bożej, uwalniającej nas od fałszywego posłuszeństwa ludzkiego. W takiej sytuacji nasze pozorne nieposłuszeństwo staje się doskonalszą formą posłuszeństwa. Opór wobec ludzi odpowiedzialnych za samozniszczenie Kościoła, który się przejawił na przykład w wystosowanym do papieża Franciszka dokumencie Correctio filialisnie jest aktem niesubordynacji, lecz przeciwnie, jest przejawem cnoty posłuszeństwa. Uważam, że w stanie aktualnego kryzysu ta postawa niezgody na błędy powinna nas popychać w kierunku separacji moralnej od złych pasterzy, którzy stoją na czele Kościoła. Jesteśmy dzisiaj świadkami papolatrii, która w osobie papieża widzi nie następcę Chrystusa na ziemi, zobowiązanego do przekazania otrzymanej nauki w postaci pełnej i czystej, tylko reprezentanta Chrystusa, ulepszającego doktrynę poprzedników i dostosowującego ją do zmian tego świata. Nauka zawarta w Ewangelii miałaby podlegać stałemu dopasowaniu do nauczania chwilowo panującego papieża.

(Uwaga – teraz o świętości i nieomylności w kanonizacjach - R.)

(LPL) W październiku 2018 papież Franciszek kanonizował Pawła VI. Pańskie zastrzeżenia co do osoby Pawła VI są znane. Co Pan myśli o tej kanonizacji?
(RdM) Jestem moralnie przekonany, że kanonizacja była błędem. Paweł VI jest odpowiedzialny za Sobór Watykański II, za "Ostpolitik" (zgoda na dominację komunizmu w krajach Europy Wschodniej – R.) i za Novus Ordo Missae (msza "posoborowa" – R.). Wszystkie wymienione akty przeczą jego świętości, bo - obiektywnie rzecz biorąc – szkodzą ludzkim duszom i chwale należnej Bogu.
Trzeba tu zauważyć, że o ile nieomylność kanonizacji nie jest dogmatem wiary, to dogmatem jest już brak sprzeczności między wiarą a rozumem. Jeśli w akcie wiary zaakceptuję fakt przeczący rozumowi, jak to ma miejsce w przypadku nieistniejącej świętości Pawła VI, to popadnę w fideizm w jego skrajnej postaci (fideizm: absolutny prymat wiary nad poznaniem rozumowym – R.). Wiara wykracza poza rozum i nadaje mu wyższą wartość, ale jednocześnie Bóg, jako esencja Prawdy, w sprzeczności do rozumu znajdować się nie może. Możemy zatem w sumieniu zachowywać wszystkie nasze wątpliwości wobec kanonizacji. Co jest w dodatku uderzające – że proponowana jest kanonizacja kompletu papieży posoborowych z wyłączeniem poprzedników. Można odnieść wrażenie, że celem tej polityki jest nadanie waloru nieomylności każdemu słowu i każdemu aktowi ludzi sprawujących obecnie rządy nad Kościołem.

(Uwaga - za chwilę w pewien rodzaj konfuzji popadną lękliwe pięknoduchy i pokorni wyznawcy kultu Świętego Spokoju, podobnie jak zwolennicy "Kościoła Otwartego" oraz amatorzy "tutti frutti", produkowanych przez talmudystów od dziewiętnastu wieków i rozmaite masońskie organizmy od czasu, kiedy piorun strzelił w kuriera Adama Weishaupta, wiozącego list iluminatów z Frankfurtu do Paryża. – R.)

(LPL) Wracając do prawdziwego posłuszeństwa Bogu – to przecież na to posłuszeństwo powoływał się biskup Marcel Lefebvre, kiedy zdecydował się na wyświęcenie biskupów bez zgody Jana Pawła II. Jaki jest pański osąd biskupa Lefebvre’a i kontynuacji jego dzieła przez Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X i ugrupowania mu przychylne?
(RdM) Znałem osobiście biskupa Lefebvre'a w początkach lat siedemdziesiątych i zawsze miałem wrażenie znajdowania się w towarzystwie człowieka Bożego, niesłusznie prześladowanego. Co w nim i w dużej liczbie jego zwolenników szczególnie ceniłem, to autentyczny "duch rzymski". W stanie dzisiejszego kryzysu obrona "rzymskości" Kościoła staje się rzeczą bardzo ważną. Ta rzymskość zawiera się nie tylko w w jej wymiarze prawnym i instytucjonalnym, ale również w nadprzyrodzonym dziedzictwie miasta Rzym. Istnieje Rzym wieczny, przeważający nad Rzymem historycznym, ale to w Rzymie historycznym, którego biskupem jest papież, Mistyczne Ciało Chrystusa przyjęło swoją postać widzialną. Duch Rzymski, który Louis Veuillot nazwał "zapachem Rzymu", daje możliwość czerpania wartości nadprzyrodzonych dzięki szczególnej atmosferze, którą Rzym jest przesiąknięty. Duch rzymski to ta wrażliwość kościelna (sensus ecclesiae), w której zawiera się zdolność identyfikacji zagrażającego Kościołowi zła, ale również wierność skarbom wiary i tradycji. Ten "duch rzymski" dzisiaj się zatracił, a sam Watykan stał się niestety centrum dyfuzji antyrzymskości.

(LPL) A jeżeli - wyobraźmy sobie - w konsekwencji pańskiego apelu, papież Franciszek zwróciłby się do Pana o radę w sprawie pierwszych kroków koniecznych dla naprawy sytuacji Kościoła, to co by mu Pan odpowiedział?
(RdM) Nie mam żadnych rad do zaoferowania papieżowi Franciszkowi, ale gdyby nowy papież zamanifestował pragnienie powrotu do doktryny i nauki moralnej Kościoła, zasugerowałbym mu, żeby zaczął swój pontyfikat od uroczystego aktu skruchy za rolę najwyższych sfer kościelnych w procesie samozniszczenia Kościoła w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.
Skrucha za grzechy osobiste jest wymagana od nas wszystkich, ale jeszcze bardziej skrucha za grzechy publiczne władz cywilnych i kościelnych. Dopiero po takim uroczystym akcie pokuty i spełnieniu żądań Fatimy ("pokuta, pokuta, pokuta" – R.), anioł schowa swój ognisty miecz, jak to uczynił w 590 roku na szczycie Castel Sant'Angelo, po pokutnej procesji św. Grzegorza Wielkiego po ulicach Rzymu. Bez tego, obawiam się, trudno będzie uniknąć kary, która ciąży nad ludzkością z powodu jej grzechów.


Prędko, ale dokąd?

Na tym kończę streszczenie poglądów prof. de Mattei. Poglądy te powinny być pomocne każdemu, kto czuje się współodpowiedzialny za Kościół, ale zarazem nie do końca świadomy, do jakich granic może się w swojej niezgodzie posunąć. Nieprosta i nieoczywista wydaje się odpowiedź na pytanie, czy mamy prawo krzyczeć "nie pozwalam", kiedy wysoko postawieni słudzy Boży oddają się bezeceństwom i lenistwu, a fałszywi prorocy próbują czynić mylące "znaki na niebie i ziemi". 
Ale to nie im, tylko Bogu jesteśmy winni posłuszeństwo.