- Modlitwy w czasach zarazy
- Stan rzeczy
- Rząd światowy traci cierpliwość
- Wojny murzyńskie
- Na koniec
Modlitwy
w czasach zarazy
Ilekroć
katolik, świecki lub duchowny, wyrazi przypuszczenie, że pandemia
koronawirusa jest ostrzeżeniem
lub
karą boską - kpiny
dobiegną
go również
z
własnego obozu.
-
Coś
takiego!
Bóg, w 100 procentach złożony z
najczystszego
miłosierdzia, miałby karać!
- wykrzyknie
pięknoduch,
gładki
i nowoczesny w swoich posoborowo
pozłacanych
ramkach.
Ten
sam
pięknoduch
połknie
bez picia wszelkie
opowiastki
starozakonne,
z ich całą
dosłownością
-
chciał
Jahwe zesłać na Egipt
10 potwornych
plag,
to zesłał,
i
co
z tego, że Egipcjanie
byli niewinni,
a Żydzi znaleźli
się
w
Egipcie z własnej woli. Nikt
też
nie
będzie Bogu Pierwszego Przymierza
zarzucał przydzielenie Izraelitom na
Ziemię Obiecaną zaludnionego
Kanaanu,
co mogłoby
oznaczać,
że
Jahwe sam niejako
zainicjował
rzeź
mieszkańców.
Tak
już
w oczach wielu jest, że
kiedy
Jahwe
krawawo działał na rzecz narodu wybranego, uszczerbku na
miłosierdziu nie ponosił,
a kiedy chciałby
ostrzec
zsuwający się w otchłań współczesny świat - musiałby ze
wstydu przed
współczesnym katolem schować się za własny tron.
Nie
o samą pandemię mi jednak
chodzi,
ani o jej pochodzenie. Kto chce,
może
wierzyć,
że była wywołana przez nieostrożność w chińskim laboratorium
albo że
jest
skutkiem
dziwacznych
gustów kulinarnych mieszkańców Wuhan. Zwolennicy
spiskowej teorii dziejów, bez której skądinąd nie da się niczego
w historii do końca wyjaśnić, zadadzą sobie dla odmiany pytanie,
kto miał motyw i wtedy
uwolnią
Chińczyków
od
podejrzeń.
Chodzi
o coś innego.
Widać
i słychać jak katolicy wszystkich szczebli, od "Ludu
Bożego"
przez czarne sutanny i
szkarłatne jarmułki,
aż
po
białą
piuskę,
modlą się o zakończenie pandemii. Normalne
- jeśli nawet
Pan
Bóg
światowej epidemii nie zesłał, to
przecież
może
ją w każdej chwili zakończyć.
Tylko
czego w tych
modłach
brakuje?
Zewsząd
słychać,
że
nic
już nie będzie jak było.
Wiele
firm upadnie, większość
się
"zrestrukturyzuje",
miliony
ludzi
pójdą
na bruk, mniej samolotów
poleci
na
południe
z emerytami
i partnerkami partnerów, zazdrośni
sąsiedzi otrzymają mniej kartek
i nie zostaną wysłane miliony selfie
z hotelowych basenów z głośną muzyką.
Ale
jak
miałby
rząd
światowy
pominąć
taką
okazję
do nadania wyższych
obrotów
swojej maszynce do ludzkiego mięsa?!
Tej
okazji ten rząd
nie zlekceważy,
a wciskanie
światu
sodomii, feminizmu, gender, eutanazji
starych, deformowania
młodych,
ludobójstwa
nienarodzonych i
wszelkich
innych
form
masowego wyzwalania od
normalności
nie tylko nie ustanie,
ale dozna przyśpieszenia.
A
my tymczasem
wznosimy
do
nieba
liofilizowaną
petycję
"zatrzymaj
Panie Boże koronawirusa"
i cała
nasza
katolicka
posoborowa piramida kurczy się
ze strachu
na myśl,
że
Pan
Bóg
mógłby
odwrotną
pocztą
czegoś
od
nas
zażądać.
Nie
tylko
wielkich
rzeczy w postaci przemiany
tego świata, ale
co
gorsza także
drobnych
wyrzeczeń dotykających
nas osobiście.
Może
zażyczyłby
sobie,
abyśmy wpuścili powietrze do tych
miejsc w naszej duszy,
gdzie
ukrywamy
sekretne
pomieszczenia bez okien... Może
by
nam przypomniał,
że
nasza
mowa ma być
tak-tak i nie-nie,
oraz że
czas zaprzestać
tchórzliwych
uników
przed
inwektywami
w rodzaju
"homofob,
seksista, rasista, antysemita, obskurant",
jakimi byle
medialna czy polityczna
kanalia
próbuje
nas sparaliżować
za każdym razem,
kiedy
zaczynamy myśleć...
Dawniej
w czasach zarazy
ruszały
przebłagalne
procesje, a tysiące
księży poruszało
sumienia,
krzycząc
z
ambon. Teraz, po homilce, rutynową
intencję
mszalną
wysyła
zza
pulpitu dama
w
spodniach,
a
zgromadzeni
wierni,
ci
którzy
nie drzemią,
wsłuchują
się
w jej cienki głos
z
tym
zainteresowaniem,
z
jakim
na
ogół
przyjmują
błagania
o
pogodę w
czasie wakacji
i
żeby
zniknęły
huragany oraz
ból
zębów.
Tymczasem
moce
tego świata
nie śpią.
Nie
śpi zwłaszcza
pewien
Soros.
George
Soros zwierzył się 11 maja, że kryzys
koronawirusa jest "kryzysem
całego jego istnienia, tym kryzysem, na który czekał, a który
umożliwia rewolucję społeczną, niewyobrażalną w innych
okolicznościach".
Soros
twierdzi,
że na szczepionkę trzeba będzie poczekać i że, gdy się pojawi,
trzeba ją będzie przy stałych mutacjach wirusa corocznie
modyfikować. Cykliczny kryzys stworzy
zaś
warunki do permanentnej rewolucji, która
wyzwoli wreszcie człowieka
z dotychczasowych więzów i pozbawi tradycyjnych
szkodliwych
złudzeń.
Stan rzeczy
W
listopadzie 2016, w siódmym odcinku cyklu "Świat w 3De:
Demoralizacja, Dezintegracja, Dekompozycja (7)" pod tytułem
"Żaba się budzi" o
planach bękartów po Adamie Weishaupcie, Coudenhove-Kalergi i innych
Rettingerach pisałem:
"Granice znikną, patrioci popłyną rzekami, a obowiązkowej tolerancji na każde zboczenie i wszelką różnorodność (diversity) będzie zobowiązana sprzyjać wiara w jednego uniwersalnego Boga o tak wysokim natężeniu miłosierdzia, że wojny, powodzie, trzęsienia ziemi i epidemie wydadzą się nieporozumieniem. Historia będzie się zaczynała od Rewolucji Francuskiej, polityczna poprawność przeważy nad matematyką, miłość uniezależni się od płci, państwa (z wyjątkiem Wielkiego Izraela) zanikną, przedsiębiorstwami będą kierować kobiety, a wszyscy ludzie zostaną braćmi (z wyjątkiem starszych braci, którzy będą się bratać wyłącznie we własnym towarzystwie)."
Zauważyłem
jednak
pierwsze powody do optymizmu:
"... teraz, kiedy ludzie zaczęli tracić nadzieję, coś się nagle zaczęło dziać. Tak, jakby zniecierpliwił się sam Pan Bóg i tupnął, a ludzkie mrowiska odpowiedziały wrzeniem. (...) Powraca korba i wypełnia się przysłowie "Przepędźcie co naturalne, a powróci galopem" (Chassez le naturel, il revient au galop)."
I
rzeczywiście - w miarę wstrzykiwania jadu trupiego w
wegetującą
w globalnej wiosce ludzką masę, ludzkość,
ta
wielka światowa żaba
-
zamiast zdychać z pyskiem w chemicznej żywności i wzrokiem wbitym
w sport, pornografię i tyłki celebrytek -
jęła
skrzeczeć,
a strzykawka
z jadem zaczęła
się
w łapach Głównego Srula
trząść.
A
przecież:
- Gramsci ze swoją walką o hegemonię kulturową zepchnął do lamusa Marksa i jego walkę klas.
- Poprawność polityczna kwitnie i obżera się nowomową.
- Cenzura i autocenzura dyrygują myślą, mową i uczynkami.
- Płcie zostały pomieszane, ich definicje zatraciły czytelność, a liczba sięga 77.
- Organizacja "ONZ Kobiety" (UN Women) głosi, że takie pojęcia jak mąż i żona należy zastąpić jednym bezpłciowym terminem.
- Zadekretowano nieistnienie ras ludzkich.
- Trwają prace nad Wielką Podmianą (Grand Remplacement) społeczeństw.
- Feminizm wyłącza córom Ewy (oraz Lilith) kolejne rejony mózgu, a "kobieta wyzwolona" z pigułką w tyłku, a kluczykami i smartfonem w ręku, jak szalona walczy o prawa, które od dawna posiada.
- Wszystkie media głównego nurtu siedzą po uszy w głównym nurcie.
- Ludzie Lucyfera inspirują i nadzorują programy wychowawcze.
- Współczesna modelowa rodzina przypomina pokój przechodni, wypełniony chwilowymi partnerami. Pośród dorosłych biegają niewyabortowane dzieci, poczęte w drodze chaotycznych kopulacji.
- Politycy często wyglądają i zachowują się, jakby w komplecie pochodzili ze związku Budki z Nitrasem.
- Sparodiowane przez rząd światowy "prawa człowieka" rozsiadły się ciężkim zadem na rozumie i sprawiedliwości. Ich nienaruszalności i satysfakcji pilnuje kasta sędziów.
- Prawnicy udowodnili, że sędzia może funkcjonować bez sumienia, a adwokat działać bez zasad.
- Hordy gówniarzy z dobrych domów (Antifa, Black Bloc) wyłażą na ulice na każde wezwanie oficerów politycznych George'a Sorosa... Wystarczy przyjrzeć się byle zadymie, aby stwierdzić, że o ile matołki męskie są gwałtowniejsze, o tyle matołki żeńskie są liczniejsze i drą się głośniej.
Co
się w
takim razie
dzieje, że korba nie
tylko wraca, ale przyspiesza?!
Co
galwanizuje ludzką żabę.
Rząd światowy traci cierpliwość
Z
punktu widzenia rządu światowego
wpływy Kościoła Katolickiego są wciąż za duże,
a społeczeństwa za mało rozbite. Terapia podąża za diagnozą -
Kościół należy nieustannie
kompromitować, katolików
spychać do katakumb i za
wszelką cenę intensyfikować
prace pod hasłem
"Demoralizacja,
Dezintegracja, Dekompozycja".
Sobór
Watykański II był dla obozu
postępu
sukcesem. Kościół odwrócił się plecami do 2 tysięcy
lat własnej historii. Obrońców Tradycji wyklął, a szczególnym
zdecydowaniem na tej niwie błysnął "nasz"
święty
Jan
Paweł II, który ekskomunikował arcybiskupa Marcela Lefebvre,
który,
jak to w skrócie
podaje Wikipedia, odmówił
zaakceptowania niektórych zmian drugiego soboru watykańskiego,
szczególnie dotyczących ekumenizmu i kolegialności Kościoła oraz
nie zaakceptował reformy mszału dokonanej przez Pawła VI.
Dzisiejszy
brodzący
w
"posoborowiu" Kościół rekordowo
szybko traci
duchownych,
jego wysocy funkcjonariusze uprawiają kult "świętego
spokoju", papieże w fenomenalnym tempie kanonizują się
nawzajem,
przerzedzają
się
zakony, a
większość
wiernych
nie
reaguje
na
akty apostazji jak
choćby
ten,
że
"nie należy
nawracać żydów" albo
na
kłamstwo,
że
"to nie Żydzi
zabili Chrystusa".
Młodzież
albo
na duchowość
gwiżdże,
albo
szuka
jej
gdzie indziej, a aktualna głowa Kościoła
nie
wie już, jakie nogi całować i za kim biegać
w ekumenicznej euforii.
Ze Stolicy Piotrowej wylatują w świat
poczciwe brednie w postaci
popierania wielkich
i małych
migracji.
Sprawą
pilną
staje się
zapewnienie
duchowego komfortu sodomitom
i adoracja amazońskich
bożków.
Wydawałoby
się, że rząd światowy mógłby w rubryce "Katolicyzm"
postawić ptaszek;
ale
nie
- mimo
wszystko organizm
jeszcze dycha i zachowuje pozory struktury hierarchicznej.
Trzeba
było
więc
wysłać
nad Watykan trzy nowe ciemne
chmury:
miejsce kobiety w Kościele, małżeństwo księży i kwestię
pedofilii.
Wyciągnięcie
na medialną
estradę
kwestii
miejsca kobiety w Kościele
wprawiło
w zachwyt
część
tych
pracowitych
niewiast, którym
w strukturze lub cieniu Kościoła
udało
się
osiągnąć
widoczność
medialną.
Przy
okazji w
histeryczne drgania popadły
damy,
które
nagle
poczuły
szansę
na jednorazowe choćby
wyjście
z medialnego nieistnienia. Sprawa
jednak jak rozbłysła,
tak przygasła
i ledwo się tli, bo
mądrych
kobiet w Kościele
nie brakuje, a zapach
wody święconej
trzyma
najzacieklejsze
feministki na odległość.
Podobnie
ma
się
sprawa małżeństw. Ostatnie
"amazońskie"
próby wykręcenia celibatu księży niczym kota ogonem
spełzły na niczym, a na
wykreślenie
z prawa kanonicznego półtora tysiąca lat historii
żaden
papież bez skłonności samobójczych jak dotąd się
nie poważył.
Obóz postępu liczył na wykazanie związków między celibatem a
pedofilią, ale kiedy
dobrze policzył, stwierdził,
że się
przeliczył.
Na
marginesie, nie
wszyscy księża,
po
tym jak
nasłuchali się spowiedzi matek naszych,
żon
i córek, mieliby
ochotę na
rogi
i
na
ryzyko biegania
z
popadią
po sklepach za butami i torebką.
Reasumując, statystyczną
parafią nie będzie na
razie rządzić
gospodyni domowa, a ekranem
parafialnego telewizora nie
zawładnie
poranek
TV i seriale.
Jeżeli
coś
w antykościelnej
strategii rządu
światowego się powiodło, to z pewnością wywleczenie zjawiska pedofilii.
Pedofilia
istnieje od kiedy istnieje człowiek, a opóźnieni w rozwoju
hormonalnym i umysłowym podstarzali gówniarze (niech mi ten termin będzie wybaczony) mają swoją reprezentację
wszędzie
tam, gdzie da się zauważyć dzieci.
W niektórych zawodach lub instytucjach dochodzi
do
nadreprezentacji i obok nauczycielstwa, harcerstwa i
wojska z
pedofilią musi
mieć
do czynienia i Kościół.
Tygrys
lubi świeże mięso, mucha mięso
nieświeże,
sodomita łazi
po lokalach dla mężczyzn, a
pedofila
ciągnie
tam,
gdzie dzieci są liczne
i bezbronne.
Skutki
pedofilii są dla Kościoła łagodnie
mówiąc
nieprzyjemne.
Koszty finansowe byłyby w
końcu
do zniesienia, ale obrzydliwość praktyk, lepkość otoczki
psychologicznej i
tchórzliwa
korporacyjna reakcja części purpuratów
sprawiają, że pedofilia
księży
jest dodatkowym powodem,
dla którego
od
Kościoła odchodzą
młodzi i odsuwają
się starzy.
Od
czasów Weishaupta Iluminaci
i komuniści
nie
przestali
wprowadzać
do
Instytucji swoich
ludzi.
Pozostaje
wierzyć,
że
Ecclesia Catholica
zdobędzie
się
na
prawdziwą
kontrofensywę,
że
pozbędzie
się agentury i
zainstaluje
na wejściu skuteczne filtry. Jest prawdą, że pójście za powołaniem było
przed
Soborem Watykańskim II trudniejsze
i
dewianci
musieli się nastawiać na spory
wysiłek.
Ale
zniknęła
łacina i greka,
uprościła
się liturgia,
kazanie
zastąpiła homilia,
czyli
powtórzenie
własnymi słowami wcześniej
odczytanej
Ewangelii,
pojawił
się internet z
gotowcami i
w
ten sposób
obniżył
się płot, przez który zboczeniec
musi
dzisiaj
skakać.
Sprawą
krytyczną
dla rządu
światowego
(nerwy, nerwy!)
pozostaje masowe wprowadzenie do proletariatu nowych ludzi,
gotowych
dać
lewicy swój
czas i głos
w wyborach
(uwaga: termin "proletariat"
nie trzyma się już
kupy i ma charakter umowny).
Walka klas, polegająca
na szczuciu biednych na bogatych, szybko pokazała
swoje limity,
bo
też
każdy
biedny,
któremu
udało
się
wzbogacić,
bez
zwłoki
zmieniał
obóz.
Zaplecze
klasowe chudło
i chudło,
aż
przeniosło
przekrwione
spojrzenie z wroga klasowego na własne
kadry partyjne.
Rządząca
lewica
albo
musiała
ratować
się
silnym
zaostrzeniem reżimu,
albo zrobić
pieriestrojkę
i
po
cichu
ułożyć
się
z
rządem
światowym,
żeby
się ta
pieriestrojka
powiodła.
Dyrygujący
światowym postępem Główny
Srul
odfajkował
historyczną wpadkę,
napalił w piecu "Kapitałem"
Marksa
i
przeniósł pole bitwy na teren określony
przez Gramsci'ego.
Nowy
proletariat powinien być
solidny i trwały.
Na
pytanie, jaka kategoria społeczna jest jednocześnie
niezadowolona i liczna,
odpowiedź jest łatwa:
kobiety i zboczeńcy.
Jeśli
istnieją
kobiety, które
dotąd
nie wiedziały,
że
ich los był
straszny, to teraz już
wiedzą.
Kobiety stanowią ponad 50 procent ludzkości
i jest z czego wybierać ofiary samców.
Po
kobietach,
w
pochodzie prześladowanych
idą
sodomici
(według
raportu Kinseya 10 procent
populacji),
którzy
muszą
wymieniać
miłosne
gesty w ukryciu, już nie mówiąc o spółkowaniu.
W
Kalifornii
czy Atlancie jest im łatwiej,
ale
gdzie indziej, w
poszukiwaniu romantycznych
uniesień,
przychodzi
im biegać
po wychodkach.
Wielu
dewiantów,
którzy
rzucili rękawicę
obrońcom
normalności
i się
ujawnili,
szuka
bezpieczeństwa
w polityce;
w dalszym ciągu jednak unikają oni trzymania
się
za rękę
na
ulicy,
na
której
można wpaść
na drabów
o guście
seksualnym
mniej
wyrafinowanym.
Sukces
z
kobietami i zboczeńcami
okazał
się
połowiczny.
Idiotek wśród
kobiet nie brakuje, ale przecież
nie wszystkie
kobiety głosują
wyłącznie
na kobiety,
nie
wszystkie
uprawiają
feminizm
i nie
wszystkie
łażą
po ulicach z
transparentami budzącymi
raz
zgrozę,
a
raz
śmiech.
Co
zaś
do
pedalstwa, to po pierwsze Kinsey w
sprawie
10 procent dewiantów
nałgał,
a po drugie
-
całej
masie
homo
wcale
nie zależy na jawności,
pociągającej
za sobą
kpiny i pogardę.
Lewica
pojęła, że z tym wojskiem nie da się
doprowadzić ludzkości do
stanu amorficznej masy
metysów, zarządzanych przez żydowskich socjalistów
(Richard Coudenhove-Kalergi).
Szuka
więc dalej.
Osiągnięcia
skrajnej lewicy we Francji (Mélenchon)
w
próbie
przechwycenia
ruchu żółtych
kamizelek
są
pomijalne.Tym
bardziej, że żółta rewolta dokonała się nie w imię
jakiejś
ideologii,
tylko
ze względów czysto pragmatycznych - paliwo
podrożało,
prowincja się wyludnia, infrastruktura
znika,
lekarze
i piekarze bezpotomnie wymierają i pozostaje
bezradnie patrzeć, jak bogactwo
ma się coraz lepiej, a bieda coraz gorzej.
Tkanina
żołtych
kamizelek
okazała
się na
materiał
wywrotowy
za
cienka,
a narastający populizm (taki, jakim
go za Alain'em de Benoist z fracuskiej Nowej Prawicy przedstawiłem w
artykule "Panika wśród padlinożerców – oto populizm ratuje demokrację!") tak
by
pod Głównym
Srulem wierzgał,
że doszłoby do najbardziej
komicznego
rodeo w dziejach.
Co
robić,
Что
делать?
- pytał za Czernyszewskim zbrodniarz
Lenin, a
za nim nie
przestają
pytać
jego
przedsiębiorczy kuzyni.
Co
jeszcze wepchnąć
w
światowy
proletariat,
aby nastąpił oczekiwany samozapłon?
Jak
dzielić, aby rządzić?
Czy można jeszcze znaleźć coś poza skatalogowanymi
już
podziałami?
Owszem można: Afrykanów
i ich potomków.
We
wszystkich odcieniach.
Podział
na rasy jest tak stary jak same rasy. Istniał i będzie istniał.
Nie
lubimy inności już po opuszczeniu kołyski. Brunet nie lubi ryżego,
mały dużego, szczupły grubasa, zezowaty okularnika i tak w
nieskończoność. Podobnie jest z narodami i cywilizacjami.
Przejście od "nie lubię" do "gardzę",
"nienawidzę" i "zwalczam" dokonuje się w
funkcji różnych elementów,
ale przyjmuje szczególnie
jaskrawą
formę, kiedy jedna ze stron staje się agresywna i próbuje narzucić
swoją inność drugiej i w niej pasożytować.
Tak
się składa, że wielkie
grupy ludzi (narody,
plemiona
i mieszkańcy kontynentów)
znacznie się od siebie różnią nie tylko wyglądem, ale również
obyczajami, zwyczajami, możliwościami fizycznymi, skłonnościami,
wierzeniami, pretensjami
do roli narodu wybranego,
etc.
etc.
-
Co za źródło wzajemnej inspiracji! -
wrzaśnie
przed
kamerami Główny Srul.
-
Co za wspaniałe
źródło
niewygasających konfliktów!
- zatrze
ręce ten sam Srul poza kamerami.
Wojny murzyńskie
Problemy
rasowe nie ustają we wszystkich tych krajach, do których chciwość sprowadziła kiedyś niewolników na plantacje. A dzisiaj dalej: krótkowzroczność
ściąga imigrantów
do niskopłatnych
robót,
naiwność
akceptuje fałszywych
uchodźców
politycznych, a szalbierstwo
pod nazwą
Wielka
Podmiana
Społeczeństw importuje wszystko co kolorowe.
Manipulowanie
konfliktami rasowymi zaczęło
się
na dobre w Stanach Zjednoczonych razem z samymi
konfliktami
w latach 50-tych ubiegłego
wieku. Problemy wybuchały
i przygasały,
płonęły
krzyże
Ku
Klux
Klanu,
czarna
Rosa Parks nie chciała
ustąpić
białemu
miejsca w autobusie, czarni maszerowali na Waszyngton, czarny Martin
Luther King wygłaszał
płomienne mowy i nie oszczędzał białego
kapitalizmu
i białej
wojny
w Wietnamie, przyjęła się na parę lat czarna fryzura Afro,
czarni
sportowcy podnosili na olimipijskim podium czarne pięści
w czarnych rękawicach,
amerykańscy
Żydzi
robili wszystko co możliwe
na rzecz czarnych z nadzieją,
że w nich znajdą wyborców wszystkich możliwych szczebli, a żydowski Hollywood oferował
czarnym role najbardziej inteligentnych pilotów statków
kosmicznych. Do dzisiaj rzadkie
są seriale,
gdzie w składzie każdej policyjnej
ekipy
nie byłoby co najmniej
jednego Murzyna, a dyskryminacja pozytywna czarnych objęła cały świat, doprowadzając
sytuację na
uniwersytetach
do śmieszności.
Jednocześnie problemy
z czarnymi jak były, tak są.
Ani
mi w głowie zajmować się przyczynami tego stanu rzeczy, tym
bardziej, że sam znałem co najmniej dwóch bystrych czarnoskórych.
Jeden
z nich jako
informatyk
był wręcz błyskotliwy
i nie
zniósłby klepania po plecach przez kogokolwiek.
Ostatnio po śmierci
George'a
Floyda, przeciętnego
kryminalisty, potraktowanego
przez policjantów
z normalną
jak
na warunki amerykańskie surowością,
rząd światowy poczuł mocny grunt pod nogami
i rozpętał międzynarodową kampanię na rzecz upchnięcia
czarnych
w upragnionym proletariacie.
Niewiarygodna
jest w
tej kampanii
liczba użytecznych idiotów
o białej skórze. Manipulowanie
młodzieżą zawsze było łatwe, ale zdumiewa liczba i stopień
zażartości młodych białych
kobiet,
dla których uczestnictwo w "wojnach murzyńskich" stało
się czymś w rodzaju chorobliwej
sublimacji dawnego instynktu macierzyńskiego.
Wielkie
światowe oszustwo, które umownie nazwałem "wojnami
murzyńskimi", ma charakter absolutnie
prymitywny, ale zostało zainicjowane przez sorosowców z wielkim
wyczuciem. Tak
jakby świat był na nie
dziwnie
przygotowany
i tylko czekał.
Zidiocenie mas ludzkich osiągnęło
stan, który wyzwala
w obserwatorze
myśl,
że człowiek miał swoją szansę i (znowu) zawiódł. Czyli,
że któregoś dnia Stwórca zechce zakończyć eksperyment. Nie bez
znaczenia jest tu fakt, że człowiek zaczyna w każdej dziedzinie, a
zwłaszcza w manipulacjach społecznych i naukach biologicznych
sięgać łapą po owoce z "drzewa wiadomości dobrego i złego".
Oto
seria sześciu fotografii
ukazujących historię George'a Floyda, która w świecie ludzi roztropnych i
uczciwych nie powinna nigdy
zaistnieć:
Podsumowując
- przywódcy światowi klękają na 8 minut na jedno kolano, na wszelki wypadek chyląc
łby przed
rządem światowym,
którego istnienia się domyślają.
Dają tym samym bezwstydny pokaz
modelowej hipokryzji.
To samo robią demokratyczni kongresmeni
(wybory
prezydenckie tuż, tuż, a Murzyni głosują na Demokratów).
Za
nimi, w porządku chaotycznym, klękają koszykarze i piłkarze.
Pomodlił
się za Floyda również papież Franciszek,
a
T-shirty, skarpetki oraz koszulki
polo, z rękawami i bez, są
już są w masowej sprzedaży.
Na koniec
Na
naszych oczach pokrywa się na
czarno kolejna
łysina w światowym proletariacie. W dotychczas śpiewanej
Międzynarodówce stało "Bój to będzie ostatni". Jeśli
pozwolimy rządowi światowemu wygrać, bój będzie rzeczywiście
ostatni.
Nie liczmy na to, że Główny Srul i reszta rządu światowego kiedyś zniknie.
Pozostaną oni jako stałe wyzwanie dla tych, którzy nie
pójdą w ślady Judasza czy apostoła Piotra ze świątynnego dziedzińca. Miejmy
nadzieję, że w tym ostatnim przypadku tak jak on zapłaczą.
Zapytałem
w tytule, o co się mamy modlić w czasach zarazy.
A
potem podjąłem próbę odpowiedzi. Z
nadzieją, że wielu myśli podobnie.
R.