La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



23 sierpnia 2011

Black and white blues






Lubię francuskie określenie "une dame patronnesse en manque de pauvres". Chodzi o dramat ludzki o nieopisanym okrucieństwie - oto parafialna szefowa dobroczynności nie znajduje ubogich. Głęboki dekolt wzbiera i opada - data balu z loterią ustalona, zaproszenia przyjęte, a tu - niewdzięczność i lekceważenie.

I od razu, bezceremonialnie, przejdę do rzeczy:
Nie wolno dopuścić do tego, żeby miliony ludzi cierpiały z braku ludzkiego cierpienia.

Nie istnieje społeczeństwo wolne od cierpienia. Nawet w przypadku skrajnym - w społeczeństwie, w którym szpital stoi pusty, a obywatel robi zakupy według potrzeb, cierpienie tak, czy tak zatriumfuje i wkręci się we włosy ludzi niezdolnych pojąć i zaakceptować jego brak.
Sytuacja byłaby prostsza w kraju banalnie zamożnym, gdzie bezrobocie choć istniejące, byłoby niskie, gdzie tradycje kulinarne wykluczyłyby żywność przemysłową, gdzie w kościołach trudno byłoby o miejsca siedzące, a opieka socjalna nieustannie pracowałaby nad ulepszeniem węchu. Procent cierpiących byłby w takim kraju niewielki, ale na szczęście powyżej zera, i frustracja pięknoduchów byłaby ograniczona...
Pozostaje wytłumaczyć, dlaczego użyłem trybu warunkowego. Dlaczego napisałem "sytuacja byłaby prostsza"?

Przed ostatecznym wyjaśnieniem konieczna jest pewna konstatacja. Otóż jeśli kraj miałby być "banalnie zamożny", to musiałoby być w nim sporo prywatnej przedsiębiorczości, nieskrępowanej rządową i parlamentarną korupcją. Spośród czterech podstawowych dziedzin życia gospodarczego tylko jedna mogłaby się obejść bez stałego napływu siły roboczej. Mam na myśli spekulację, która nie potrzebuje ani przypadkowych aktorów ani gapiów. Co innego z handlem i usługami, już nie mówiąc o produkcji. W zamożnym społeczeństwie niewielu jest chętnych do niskopłatnej pracy, zwłaszcza na świeżym powietrzu i rusztowaniach. Podobnie jak, z drugiej strony, mało jest właścicieli i szefów przedsiębiorstw, chętnych do wymiany niskich wynagrodzeń na wysokie. I tu wchodzimy na teren delikatnych relacji między demokratyczną władzą a przedsiębiorcami. Elementem wyróżniającym się w tych relacjach jest lina, po której przesuwają się grube pieniądze albo tłuste poparcie medialne, jedne i drugie tylko po to, żeby przy władzy utrzymała się partia rządząca, albo żeby doszła do niej opozycja, zdolna jeszcze mniej przeszkadzać prawnie i fiskalnie oraz gwarantować stały dopływ taniej siły roboczej z zagranicy.

Jak dotąd, nic szczególnego. Gospodarka się kręci, a do pracy sprowadzani są obywatele byłych krajów komunistycznych i III świata, zmuszeni przez konieczność albo pożądanie do grania roli niewolników czy jeszcze gorzej - bydła roboczego. Ludzie ci mieszkają w hotelach robotniczych, do pozostałych w kraju żon i matek jeżdżą w funkcji zarobków, odległości i obyczajów, i mogą być odesłani do siebie, kiedy naruszą prawo albo oziębi się gospodarka.

 
Coś nie gra?

Dziecko widzi i woła, że jest inaczej?

- Nikt nie jest odsyłany, gdy tylko "naruszy prawo albo oziębi się gospodarka"?

- Obcokrajowcy nie mieszkają w "hotelach robotniczych", tylko w mieszkaniach socjalnych, dotąd konstruowanych dla własnych obywateli?

- Do obcokrajowca dołącza rodzina, skomponowana niejednokrotnie z kilku żon i licznych potomków?

- Obcokrajowiec ma ułatwienia w staraniu się o stały pobyt i obywatelstwo, a dzieci obcokrajowca mogą automatycznie stać się obywatelami?

- Obcokrajowiec "nielegalny" ma prawo do podstawowej opieki medycznej, do szkoły dla dzieci, do emerytury (Francja)? Nawet jeśli nie zapłacił ani centa składek? Oraz do wysłuchiwania rządowego bla-bla na temat nieuchronnego wydalenia go, drogą wodną lub aeroplanem?

- Obcokrajowiec nienawidzi tego wstrętnego kraju, który wzbogacił się "na wyzysku kolonialnym jego kontynentu, a teraz na odciskach, jakie on, robotnik, łapie od łopaty i kolorowych przycisków w nowoczesnej maszynie budowlanej"?

- Dzieci obcokrajowca, te które nie kopią piłki i nie śpiewają w telewizji, nigdy nie darują temu wstrętnemu krajowi, że ich rodzice różnią się odcieniem skóry i wysokością zarobków? Będą w ramach protestu nosić czapki daszkiem do tyłu, a spodnie z krokiem niżej kolan? Będą obsrywać każdy pejzaż miejski swoimi graffiti? Będą nienawidzić myślą, mową i uczynkiem, i dziwić się, że otrzymają w odpowiedzi oklaski i finansowanie?



Nie, niemożliwe - co pani powie? - taki absurd nie może istnieć.

Owszem, istnieje.

Do akcji weszli bowiem ci, którzy antyczną wskazówkę "dziel i rządź" biorą na serio. Ci, którzy nigdy nie zrezygnowali z realizacji biblijnej bredni opowiadającej, jak to inni będą paśli im stada.

Chodzi naturalnie o lewicę prawniczo-bankową. Tą, której Lucyfer udziela rad, z pazurem na ustach. 
 




Popatrzmy, co o tym wszystkim myśli Henry de Lesquen du Plessis Casso, znany jako Henry de Lesquen, francuski polityk - od 1985 r. prezydent Klubu Zegara (Club de l'Horloge), od 2007 r. dyrektor prawicowego radia Radio Courtoisie i od 2001 r. prezydent asocjacji Głos Francuzów - Renesans 95 (Voix des Français - Renaissance 95).

Miałem przyjemność (i pożytek) cytować go już dwukrotnie, patrz "Tak od rana płynie Sekwana (9)" z 20 listopada 2010 i "Tak od rana płynie Sekwana (13)" z 14 kwietnia 2011.



W numerze 2525 prawicowego tygodnika Minute, z 17 sierpnia br., Henry de Lesquen udziela wywiadu Patrykowi Cousteau, pt. "Rozruchy w Anglii: Trzeba zorganizować reemigrację" (Emeutes en Angleterre : Il faut organiser la ré-émigration) i wyraża, w wielkim skrócie, następujące opinie:
 
(1) Rozruchy w Anglii miały charakter rasowy. Były do przewidzenia, a prorokiem był wielki angielski mąż stanu, Enoch Powell, w sławnym przemówieniu z Birmingham, z 20 kwietnia 1968.

Po stronie francuskiej nieuchronność "czarnego problemu" w Europie widział Raymond Cartier.



(2) Zainstalowani w Zjednoczonym Królestwie czarni ani nie mogli, ani nie chcieli poddać się asymilacji, mimo prowadzonej od 20 lat polityki mającej na celu utworzenie społeczeństwa rasowo mieszanego. Współżycie różnych mniejszości nabrało charakteru eksplozywnego. W pewnym sensie doszło do aktu sprawiedliwości dziejowej, bo bogaci postępowcy, naiwne pięknoduchy i socjaliści ("les bobos, les gogos et los cocos") padli ofiarą własnych złudzeń w zakresie rasowej mieszanki.



(3) W ostatnich rozruchach czynniki natury ekonomicznej miały charakter marginalny. Sporo jest w Londynie białych o sytuacji materialnej nie lepszej od Murzynów; nie można jednak w ich środowisku zaobserwować skłonności do gwałtu.



(4) Premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, jest mało wiarygodny w stroju polityka zdolnego poskromić bunt. A kiedy mówi o "armatkach wodnych" dla policji, to ma się ochotę go zapytać, czy nie zapomniał o korkowcach ("pistolets à bouchon").



(5) Warunkiem wszelkiej udanej asymilacji jest brak barier kulturalnych i rasowych między przybyszami a autochtonami. Tymczasem angielski model "mniejszościowy" jest tyle samo warty, co integracja à la française".

Co ciekawe, większość czarnych, biorących w zamieszkach, pochodziło z Antyli. Byli więc chrześcijanami, a nie muzułmanami. Oznacza to, że islam nie jest jedynym zagrożeniem dla społeczeństw zachodnich. Melanizacja ("mélanisation") jest więc równie niebezpieczna jak islamizacja.



(6) Melanizacja jest terminem naukowym i oznacza rozrost populacji czarnej w społeczeństwie historycznie białym. Fenomen ten ujawnia się nie tylko w wyniku imigracji, ale również na skutek różnic w rozrodczości. Jeśli zważyć na fakt, że czynnik rasowy jest przeszkodą w asymilacji, oraz że czarni wykazują skłonność do skupiania się, poczucie jedności narodowej i spójność społeczna stają się zagrożone.

Społeczeństwa wielorasowe przyjmują postać "wielorasistowskich", a społeczeństwa multikulturalne - postać multikonfliktowych. Istnieje prawo "niejednorodność-gwałtowność" (hétérogénéité-violence), które powiada, że im bardziej społeczeństwo jest niejednorodne, tym bardziej jest gwałtowne.



(7) W podobnej sytuacji marzenia o harmonii społecznej nie mają sensu. Harmonia nie jest możliwa. Można jedynie zaprowadzić porządek. Naturalnie, pod warunkiem wyposażenia policji w środki. Policjanci nie mogą sterczeć na wprost bandytów z założonymi rękami; kiedy to jest uzasadnione - powinni otwierać ogień.



(8) Prawdziwym rozwiązaniem, gwarantującym bezpieczeństwo i poczucie tożsamości narodowej, jest organizacja tego, co Enoch Powell nazwał "reemigracją". Nie wystarczy zatrzymać imigrację - trzeba zorganizować wyjazd obcokrajowców, którzy już są, a nie mają ambicji przyłączyć się do miejscowych.



(9) Czy reemigracja jest wyobrażalna?

Tego rodzaju pytanie stawiają sobie ludzie nie znający historii. W rzeczywistości jest to jedyny sposób na zapobieżenie wojnie domowej, rozlewowi krwi i temu, co się często określa jako "czystki etniczne". Rozwiązanie to jest przykładem odpowiedzialnej polityki, korzystnej dla obu stron. W 1962 r. z Algerii usunięto Francuzów, którzy byli tam od wielu pokoleń. Z Hiszpanii, w 1609 r. wyproszono muzułmanów po dziewięciu wiekach wojny.

Do realizacji zadania potrzeba wyłącznie woli politycznej. Bo prawdą jest, że kwestia rasowa staje się w Europie zagadnieniem centralnym i jeśli nie zostanie rozwiązana, to dojdzie prawdopodobnie do rzeczy strasznych.

Za powrotem imigrantów do siebie stoi więc wspólny interes, zarówno nasz jak i ich.

Tyle Henry de Lesquen.



Przemysł, handel i usługi - będą zawsze domagały się niewolników i będą miały w "liberalnej" pogardzie fakt, że to na całe społeczeństwo spadnie utrzymanie ich rodzin i ponoszenie konsekwencji nienawiści ze strony ich progenitury.

Nieodmiennie będą też pracować na rzecz dezintegracji społecznej, w imię divide et impera, uczniowie Złego.

Jednych i drugich możemy powstrzymać.

Pierwszym możemy przypomnieć o obowiązkach względem narodu i społeczności, a drugich zneutralizować politycznie.

Pod warunkiem, że nie pozwolimy sobie na granie roli tej "dame patronnesse en manque de pauvres", której poświęciłem wstęp do artykułu.

Pod warunkiem również, że przypomnimy sobie, że nie istnieje 11 przykazanie "Będziesz idiotą".

Mam nadzieję, że Kościół, Matka Nasza, czasem tę prawdę przypomni. Zwłaszcza katolewakom, wierzącym że "Chrystus był pierwszym komunistą".

I tu, aż chciałoby się westchnąć Amen.



Rozpuszczalnik