La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



18 lutego 2010

Janusz Korwin-Mikke: "Wielkie firmy wcale nie są za kapitalizmem!"



 Janusz Korwin-Mikke

Proszę nie krzyczeć, to rzeczywiście on, tutaj:
A oto jego słowa:
Za kapitalizmem jest tylko część firm naprawdę prywatnych, czyli mających jednego właściciela. Natomiast spółki akcyjne to nie żadne „firmy prywatne”, tylko takie PRLe. Z tą różnicą, że z PRLu nie można było wyjechać – a kiedy już było można, to swój udział w majątku narodowym trzeba było zostawić – natomiast akcje spółki można po prostu sprzedać. I dlatego spółka trochę bardziej liczy się z akcjonariuszami niż PRL ze swoimi „obywatelami”. („Obywatel” to ten, co bez wszystkiego musi się obywać.)

Wielkie Firmy chcą robić interesy z rządami, a nie z ludźmi. Bo taki pojedynczy klient to kaprysi, trzeba o jego względy się ubiegać – a w socjalizmie wystarczy dać jakiemuś ministrowi czy dyrektorowi departamentu w łapę (czasem nawet można jakiegoś frajera po prostu przekonać!) – i on już kupi. Oczywiście zapłaci odpowiednio drożej – bo nie płaci ze swojej kieszeni, tylko z cudzej, z naszej!
Mam zaszczyt przypomnieć, że spostrzeżenie, że "nie należące do jednego właściciela" wielkie firmy, wszędzie na świecie, są socjalistycznie zarządzane i psują gospodarkę wolnorynkową, noszę przed sobą jak sztandar, od lat.

Pisałem też o tym wcześniej, w artykule "O mondializacji" . Miałem w nim przyjemność zapoznać Państwa z poglądami francuskiego laureta Nagrody Nobla, Maurice'a Allais.

R.

12 lutego 2010

O tożsamości francuskiej i europejskiej



Le Coq gaulois (kogut galijski - nieformalne godło Francji)

Pisałem ostatnio o mondializacji i imigracji. O tym, że za jednym i drugim, niesłychanie szkodliwym dla świata zjawiskiem, stoi ta sama wersja ułomnego, żarłocznego i krótkowzrocznego liberalizmu, która się przyjęła po upadku komunizmu "sowieckiego".
Pozostaje pytanie, jak mogła przyjąć te nowe reguły gry Europa, w której nie umarł jeszcze ostatni katolik, zwłaszcza "przedsoborowy", i w której wciąż na elektoralnych marginesach wegetuje konserwatyzm i patriotyzm.


Czy najpierw było jajko czy kura – ta kwestia podobno została ostatnio rozstrzygnięta, ale czy to upadek poczucia tożsamości narodowej i europejskiej poprzedził nadchodzące skundlenie się przed dojutrkowymi, korumpującymi strategiami gospodarczymi, czy też sztabowi generalnemu "liberalizmu", dysponującemu mediami i środkami na przekupienie warstwy średniej, udało się skutecznie prowadzić powolną, regularną erozję tożsamości.


We Francji zbliżają się wybory regionalne. Poprzednie przyniosły "prawicy" wynik katastrofalny – tylko dwa regiony z dwudziestu dwóch, są dzisiaj przez nią zarządzane, Korsyka i Alzacja. Tym razem prawica obawia się frekwencji wyborczej jeszcze niższej niż kiedykolwiek, a trzeba wiedzieć, że wybory regionalne nie wywołują tu specjalnego zainteresowania.

Zauważono, że im obywatel jest starszy, tym częściej głosuje. Jest przy tym bardziej konserwatywny i mniej skłonny do lewackich eksperymentów. Żeby więc zdobyć zaufanie głosujących obywateli starszych wiekiem, niejednokrotnie zwolenników Frontu Narodowego, "prawica" (w cudzysłowie, bo tak się ona ma do prawicy, jak Tygodnik Powszechny do Bractwa Św. Piusa X) szuka takiej peleryny z kapuzą, w której mogłaby przypominać siłę polityczną, zdolną w pierwszym rzędzie dbać o swój kraj i jego tradycje.

Tym razem UMP (Sarkozy) wymyśliła debatę na temat "tożsamości francuskiej". Taka debata jest we Francji niezwykle potrzebna, więc taktyka wyborcza UMP niechcąco  wywołała efekt uboczny w postaci pożytku. Siły postępu, aby okazać zgorszenie, rozpoczęły nasilony jazgot, przerywany histerycznym wyciem, ale dyskusja się toczy i – miejmy nadzieję – zarazi parę innych krajów w Unii.

Dochodzi przy tym do wystąpień, które jeszcze niedawno byłyby nie do pomyślenia poza Frontem Narodowym Jean-Marie Le Pena.
Wstrzymajmy oddech i popatrzmy, co powiedział Richard Millet, pisarz z Corrèze (Masyw Centralny), który w dziedzinie esseju otrzymał w 1994 r. nagrodę Akademii Francuskiej:
"Niepokoi mnie fakt, że nie można już rozstrząsać zagadnienia tożsamości, jeśli się w naszym kraju reprezentuje większość. Jestem i zawsze byłem katolikiem, białym i heteroseksualnym, co samo w sobie już jest karygodne. Nie jestem członkiem żadnej mniejszości, więc nie mam prawa do tożsamości, bo miałoby to charakter faszystowski. Dla odmiany, jeśli ktoś jest pédé, jest czarny albo pochodzi z Magrebu – ma pełne prawo do swojej tożsamości. Skąd się to wzięło? Nie mam odpowiedzi i pozostaję pozbawiony przynależności państwowej. Nigdy w moim życiu nie głosowałem i jestem z tego dumny. Czuję, że jestem niczym, ponieważ zabrania mi się powoływać na własną historię i własną chrześcijańską spuściznę. Jestem z tych, którzy uważają, że Europa jest chrześcijańska i że Francja jest chrześcijańska. Bo jeśli nie – to jest niczym, jest już tylko rodzajem audytorium dla obrońców praw człowieka i związkowców. I tyle!" (tłum. moje – R.)


To przemówienie Richarda Milleta przytaczam za MINUTE z 20 stycznia 2010.
Komentarz tygodnika jest krótki: "Jedno tylko słowo, Monsieur Millet – dziękujemy."
Powtórzę za nimi "Monsieur Millet, un seul mot: merci."

8 lutego 2010

O imigracji i o "metysażu"

Metysaż, métissage – słowo, które postępowca wprawia w stan radosnego podniecenia o natężeniu znanym bardziej z aktywności prokreacyjnej niż intelektualnej.
Zwolennikiem metysażu był Fernando Cortés Monroy Pizarro Altamirano, znany bardziej jako Cortez, zdobywca Meksyku na rzecz króla i cesarza, Karola V.
Corteza obóz postępu nienawidzi i robi wszystko, żeby Cortez na wieki uchodził za durnia i okrutnika. W zemstę na Cortezie bawią się artyści malarze, i jeśli dobrze pamiętam obraz, który widziałem w stolicy Meksyku, sam Diego Rivera wymalował Corteza mniej więcej jako rachitycznego syfilityka o wyglądzie zniechęcającym do jedzenia przez najbliższe popołudnie.
Tymczasem, zgodnie z tym, co napisałem wyżej i tendencjami, które pacyfiści próbują rozwlec po świecie od końca XX wieku, Cortez powinien być wyniesiony na postępowe ołtarze i malowany w formule artystycznej wypracowanej przez socrealizm dla potrzeb życia wiecznego Lenina i Stalina.
Tak zwanym szerokim masom metysaż odpowiada średnio. Z różnych powodów, które pominę, bo nie metysaż, sam w sobie, stanowi przedmiot tekstu, który właśnie wystukuję, a który Czytelnik, mam nadzieję, zaszczyci swoją uwagą.
Przypomnę natomiast, że żyjemy w świecie coraz silniej "zglobalizowanym", w świecie, w którym złem najwyższym jest patriotyzm (zwany od pewnego czasu nacjonalizmem) oraz w świecie, w którym obowiązuje jedno przykazanie "Kochaj swój zysk jak siebie samego (a reszta się automatycznie ułoży)". Otóż zawieszenie nad tak zorganizowanym światem ideologicznego balona z metysażem, jako filozoficzną ideą przewodnią, jest bardzo zgrabnym posunięciem, zdolnym zadowolić jednocześnie najwyższe sfery finansowe i najniższe sfery postępowe, nigdy nie usatysfakcjonowane na drodze niszczenia własnej cywilizacji.
O globalizacji już na blogu pisałem, przedstawiając opinię Maurice'a Allais, francuskiego laureata nagrody Nobla, zasypywanego warstwą wyróżnień i medali tak, żeby spod niej nie było widać jego poglądów.
Delokalizowanie zakładów wytwórczych i laboratoriów badawczych nie jest jedyną metodą podnoszenia zysków wielkich koncernów międzynarodowych i obniżania poziomu życia w krajach, z których produkcję się wyprowadza.
Drugą metodą, uprawianą zwłaszcza w Europie jest sprowadzanie taniej siły roboczej, bez najmniejszej dbałości o stan struktur społecznych, o fakt tworzenia klas socjalnych, upośledzonych na najbliższe wieki, o zatracanie resztek cywilizacji duchowej, artystycznej i materialnej, wypracowanej przez pokolenia, i w końcu – o szeroko pojętą niezależność, od pokoleń, kosztem upływu krwi, bronioną.


Co mówi na temat imigracji Maurice Allais ? Jeśli któregoś dnia, zwłaszcza po rozwiązaniu problemów systemu zdrowia i zabezpieczeń społecznych, Polska stanie się w ramach Unii Europejskiej (bez granic) krajem dla imigrantów atrakcyjnym - jego spostrzeżenia powinny dźwięczeć w uszach rządzących na grubo przed tym dniem. Najlepiej już od dzisiaj.
Oto streszczenie kilku fragmentów książki Maurice'a Allais, pt. "Samobójcza ślepota" (Un aveuglement suicidaire), wydanej jesienią 2002 r. (za MINUTE, 6 stycznia 2010):
(1) Kwestia zasiłków rodzinnych: Jedynym celem ich wprowadzenia była potrzeba zwiększenia przyrostu naturalnego Francuzów. Rozciągnięcie prawa do zasiłków na pracujących we Francji obcokrajowców i ich rodziny, na ogół liczne, było pozbawione zdrowego rozsądku. Nie można było zrobić nic lepszego w zakresie przyciągania do Francji ludzi z zewnątrz.
Oto w naszym kraju, w którym poligamia legalna nie jest, ofiarowanie rodzinom imigrantów, posiadających kilka żon i od dziesięciorga do dwudzieściorga dzieci, wszystkich zdobyczy socjalnych, a zwłaszcza mieszkań socjalnych i zasiłków mieszkaniowych, było zwyczajnie nie do przyjęcia. W szczególności wobec faktu, że równowaga finansowa systemu zdrowia (Sécurité sociale) jest niebezpiecznie naruszona. Absurdalność tej sytuacji osiągnęła poziom nie do wytrzymania. 
(2) Nie ma takiej pracy, której Francuzji nie chcieliby już wykonywać; są tylko prace, których nie chcą wykonywać za zbyt niską płacę. Masowe sprowadzanie do takich prac imigrantów pogarsza tylko możliwość rozwiązania problemów społecznych. Rozumowanie i wnioski ekonomiczne związane z imigracją są generalnie całkowicie powierzchowne. Jest faktem, że w niektórych krajach narodowy kapitał odtworzeniowy (capital national reproductible) jest mniej więcej czterokrotnie wyższy od dochodu narodowego (le revenu national). W rezultacie, na każdego dodatkowego imigranta, do realizacji koniecznych infrastruktur (mieszkań, szpitali, szkół, uniwersytetów, instalacji przemysłowych, etc.) potrzeba pieniędzy w wysokości równej czterokrotnej rocznej pensji tego imigranta. Kiedy jednak imigrant przybywa z żoną i trojgiem dzieci, niezbędny nakład na jego instalację osiąga poziom od 10 do 20 razy wyższy od jego rocznej pensji. Co naturalnie nakłada na gospodarkę narodową ciężar trudny do zniesienia.
(3) Jest okolicznością powszechnie lekceważoną, że w kontekście imigracji, to właśnie przeciętni Francuzi prawie całkowicie ponoszą koszty bezpośrednie i pośrednie niewystarczalności infrastruktur.O ile imigracja umiarkowana może być uważana za korzystną i pożądaną, o tyle imigracja nadmierna i nierozsądna, której istnienie w przypadku Francji jest oczywiste, stanowi dla kraju ciężar nie do zniesienia.
Przez swoje konsekwencjie, niekontrolowana imigracja podmywa same fundamenty wszelkiej spójności społecznej, która jest warunkiem koniecznym sprawnego funkcjonowania i równowagi w gospodarce rynkowej.
R.