La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



27 lipca 2010

Afryka Południowa - krajobraz po igrzyskach

  
  
Polskiemu czytelnikowi nazwisko Bernarda Lugana mówi prawdopodobnie niewiele.
Kto pofatyguje się na jego blog, ujrzy, co następuje:

i dowie się, że Bernard Lugan jest wydawcą miesięcznika "L'Afrique Réelle" oraz autorem takich książek jak "Historia Afryki Południowej", "Historia Afryki", "Rwanda, śledztwo niezależne w sprawie ludobójstwa", "Skończyć z kolonizacją" ("Pour en finir avec la colonisation") i "François Mitterrand, armia francuska a Rwanda".
Jeśli zadałem sobie trudu wstawienia tylu cudzysłowów, to żeby pokazać, że w kwestiach afrykańskich mamy do czynienia z nie byle kim.
 
W przedmowie do kolejnego wydania blogu, Bernard Lugan mówi rzeczy, od których włos jeży się na głowie. Włos ten pozostanie w pozycji stojącej, jeśli jego posiadacz zajrzy do tygodnika Minute z 16 czerwca br., w którym Lugan wypowiada się szerzej na temat Republiki Południowej Afryki jako takiej i jako organizatora mistrzostw świata w piłce nożnej.

Czytelnik z Polski, kraju, który uparł się organizować podobne mistrzostwa w skali europejskiej, powinien nastawić uszu i starannie ustawić się pod wiatr.
Kompilację informacji z obu źródeł ujmę w punkty, aby całość pozostała możliwie zwięzła.
Za wymowę tekstu niech odpowiada Bernard Lugan; takie podejście do odpowiedzialności za myśl i słowo uchroni mnie od tłumaczenia się, jeśli przypadkiem czytelnik zarzuci mi "wypisywanie niedopuszczalnych kłamstw o charakterze rasistowskim" albo "nadmiar dystansu i delikatności w obliczu jednej z największych i najgłupszych klęsk historycznych, spowodowanej przez nadaktywność ideologiczną rządu światowego, połączoną z charakterystycznym dla niego brakiem rozumu".

(1) Koszt igrzysk wyniósł od 4 do 6 miliardów €. Pieniądze te zostały wydane w kraju, w którym bezrobocie wynosi 40 % , a co trzeci obywatel cierpi głód. Na potrzeby igrzysk skreowano 150 000 miejsc pracy, ale jednocześnie zlikwidowano setki tysięcy innych.

(2) Fakt, że od 1994 r. miało tam miejsce około 300 000 morderstw, do niektórych głów turystycznych dotarł i sprawił, że turystów przyjechało znacznie mniej niż oczekiwano. A poza tym trzeba było sprzedać swoim ok. 2 milionów miejsc przeznaczonych dla obcokrajowców, za niecałe 15 €, gdy cena "turystyczna" była na poziomie 400 - 450 €. Marzenie o zwrocie inwestycji musi się w tym kontekscie wzbogacić o przymiotnik "senne".

(3) Tym samym, Republika Południowej Afryki dołącza do grupy krajów silnie zapożyczonych w konsekwencji zachcianki na zorganizowanie wydarzenia sportowego o randze międzynarodowej. W grupie tej bardzo wysokie miejsce zajmuje Grecja, której podniesienie się z podłogi zajmie dużo czasu.

(4) Prawdziwym problemem Południowej Afryki jest bandytyzm. Jeśli nie ujawnił się on ze szczegółną siłą podczas igrzysk, to dlatego, że utworzono zamknięte przestrzenie dla turystów, chronione dodatkowo przez agentów europejskich. Wielka Brytania wysłała na przykład 40 ludzi z SAS, a Francja - swoich żandarmów.

(5) Jak wytłumaczyć chaos społeczny i przestępczość w RPA?
Kiedy Mandela doszedł do władzy, jego ANC zlikwidował dotychczasową policję, a cały aparat bezpieczeństwa został zafrykanizowany. Biali policjanci natychmiast przeszli do prywatnych firm ochroniarskich, a nowa policja okazała się niezdolna do skutecznego funkcjonowania. Połowa nowych policjantów nie umie czytać i pisać, a wiele tysięcy spośród nich powędrowało do kryminału za kradzieże i zabójstwa. Parlament południowo-afrykański stwierdził niedawno, że nowi policjanci zdążyli już "stracić" ponad 20 000 sztuk broni indywidualnej. Ich osiągnięcia profesjonalne dadzą się zilustrować faktem, że tylko co siódmy morderca musi spać nerwowo.

(6) Czy istnieje tam "wielka zorganizowana przestępczość"?
Nie. Ani trochę. Przestępczość jest niezorganizowana, ale masowa. Jest to przestępczość sąsiedzka, "rynsztokowa". Jej ofiary - to biedota. Czarna i biała.

(7) Na pytanie Minute, czy Tęczowy Naród utrzyma się przy życiu, Bernard Lugan odpowiada, że nie ma o tym mowy, bo ten "tęczowy naród" już się martwy urodził. W Afryce Południowej nie ma zresztą żadnego "tęczowego narodu", tylko mozaika narodowości, żyjących na swoich terenach. Owszem, wszędzie można znaleźć białych, ale Xhosasi, Sotosi, Zulusi i metysi siedzą u siebie. Wszystko, co w RPA rzeczywiste, ma koloryt federalny - tymczasem ANC próbuje centralizować, zgodnie ze swoim marksistowsko-jakobińskim schematem ideologicznym.
Wszędzie w Afryce dochodzi do realnego odwrotu od demokracji i wyłącznie w Afryce Południowej utrzymuje się trupa w formie mitu post-rasistowskiego.
 
(8) W niedługim czasie, kiedy w RPA dojdzie do masowych ruchów społecznych wobec gwałtownie pogarszających się warunków życia, przeciętny obywatel, silniej niż dotąd poczuje, na ile lepiej żyło mu się w czasach Apartheidu, i to, co o tym systemie myślimy, jest bez znaczenia.

(9) Na pytanie, jak można sobie wyobrazić poprawę stanu rzeczy w dającym się przewidzieć czasie, Lugan odpowiada, że o żadnej poprawie "stanu rzeczy" mowy nie ma. Nawet w perspektywie 50 czy 60 lat.
Diagnozy istnieją, ale w kraju stojącym nad przepaścią, zamiast podjąć się operacji "na otwartym sercu", rządzący gapią się w inną stronę żeby ratować nie ludność kraju, tylko jakobiński projekt uniwersalny.

(10) Jedyną, bardzo niestety hipotetyczną możliwością ratowania kraju, jest kryzys na tyle wielki i gwałtowny, żeby władze były zmuszone przyjąć do wiadomości rzeczywistość. Jest bowiem oczywiste, że szansą przeżycia Afryki Południowej jest to, co inteligentni Biali (nie chodzi o segregacjonistów) próbowali wprowadzić, a co sprowadza się do podziału terytorialnego kraju.

(11) Co ni mniej ni więcej oznacza, że Afryka Południowa przeżyje wyłącznie w oparciu o zasadę: każdy naród na swojej ziemi.
Tak długo, jak będzie się utrzymywać, że kraj jest zamieszkały przez Południowych Afrykańczyków, a nie przez białych Afrykanerów, Zulusów, Sotosów, Xhosasów i metysów - RPA będzie kontynuowała swój marsz ku przepaści.

9 lipca 2010

Jak od rana płynie Sekwana (6)

   
No z tymi Francuzami we Francji już wytrzymać nie można, tyle tego tu jeszcze !


Wakacje skończone, ostatni sezonowi goście pożegnani - czas rozejrzeć się po douce France i zdać sprawę.

Postaram się nie rozpraszać uwagi na muchy i pozostałe owady proweniencji pozafrancuskiej. Machnę packą raz tylko. Oto mąż polityczny Jarosław Gowin udzielił wywiadu Onetowi.pl, a ja nie miałem nic lepszego do roboty, jak w te jego mądrości wstąpić:
"- Pan w trakcie prawyborów w PO stanął po stronie Radosława Sikorskiego, a nie Bronisława Komorowskiego. Żałuje pan, że nie mamy prezydenta Sikorskiego?

- Para prezydencka Radosław Sikorski i Anne Applebaum to byłby przełom w sposobie postrzegania Polski na świecie. W tym sensie żałuję, że Sikorski nie wygrał prawyborów i nie został głową państwa. Decyzja partii była inna, później została potwierdzona wolą narodu i dzisiaj cieszę się, że Bronisław Komorowski został wybrany na prezydenta."
In vitro veritas, stwierdzam i hop, packa na półkę, … jestem wolny i swawolny.
Swawolny, bo mam dobre wiadomości. Postępy w zaludnianiu Europy nowym elementem ludzkim, na którym nie spoczywa cień wypraw krzyżowych, Świętej Inkwizycji i całej masy takich wynalazków jak demokracja czy teoria kwantów, dokonują się każdego dnia, nieprzerwanie i dyskretnie. Staję tyłem i chylę czoła przed promotorami tego importu zdrowych ludzi na chory kontynent - wszak pozostają oni chwalebnie dyskretni, pozostawiając bęben i trąbkę w rękach przeróżnych intelektualistów lewicowych, czyli, krótko mówiąc, intelektualistów.



Niech mi nikt nie śmie zarzucić, że przyznaję procesowi wymiany populacji zbyt dużo miejsca w swoich raportach znad Sekwany. Czyż nie z Francji wołał Norwid "Bo nie po to jest światło, by pod korcem stało" ? Jeżeli więc rząd światowy postanowił swoją lampę zapalić, to przy dynamie nie powinno zabraknąć żadnego kraju!
Do rzeczy więc!
Aux armes citoyen Rozpuszczalnik!
 
Jeśli cel jest wielki, to entuzjazm jest proporcjonalny. A jeśli cele są dwa, to entuzjazm jest dodatkowo podwojony. Kto ma wątpliwości, niech zerknie na obraz Delacroix, gdzie zsunięta koszulka eksponuje i rozmiar i liczbę.
 
 
Wyszukanie ilustracji do tytułu kroniki nie zabrało mi dużo czasu. Zajrzałem do ostatniego numeru Minute, z dnia 7 lipca 2010, i od razu przystąpiłem do przekładania radosnej lewitacji na kładkę łączącą lekkie z pożytecznym, a potem na most prowadzący do mistrzostw świata w piłce kopanej.


Co ukazało się w Minute na dwu stronach, pod tytułem Quand la racaille s'abat sur les «bouseux» blancs ( "Kiedy hołota bierze się za białasów"), postaram się opowiedzieć krótko i węzłowato, z jak najmniejszą ilością węzłów:
 
Historia zaczęła się 6 września 2009, w położonej niedaleko Angers wiosce Clefs, liczącej 900 dusz, w ramach eliminacji do Pucharu Atlantyku. Oto na wiejskim stadionie, na wprost USC Clefs stanęła Asocjacja Młodych z Roseraie, czyli klub z liczącej sobie 17 tysięcy mieszkańców dzielnicy Angers. W dzielnicy tej, oprócz piłki nożnej uprawia się sport pod nazwą "podpalanie samochodów", a do jego większych sukcesów można zaliczyć podpalenie w listopadzie 2005 pięćdziesiątki samochodów i centrum handlowego.
 
Ledwie mecz się zaczął, jak doszło do prawdziwego skandalu. Wieśniactwo z USC Clefs pozwoliło sobie prowadzić 4 : 1.
Żadna ofiara francuskiego kolonializmu tego by nie zniosła, jakże więc miałby taką obrazę znosić jej potomek! Czy po to młodzi, grający w położonym o dwie "ligi" wyżej klubie, sławnym ze swoich żółtych i czerwonych kartek, zaparkowali swoje liczne BMW w jakiejś parszywej wiosce, żeby doznawać upokorzeń?
Goście chwytali się zrazu sposobów umiarkowanych - jeszcze przed meczem próbowali nawiązać przyjacielskie kontakty z burakami przez okrzyki w rodzaju "Gdzie są wasze traktory", albo "Za jedno koło z mojej fury mógłbym sobie kupić wasz klub", a potem ograniczali się do niewinnych prób połamania rolnikom nóg przez ostre wchodzenie korkami w mięso. Kiedy łagodność zawiodła, zabrali się za ostrzegawcze wyzwiska i plucie. A kiedy ostatecznie i te ich wysiłki pokojowe spełzły na niczym, wobec wyjątkowego braku subtelności ze strony miejscowych dyszli (orczyków, wiśni, chamów - no nie wiem już, jak ich nazwać), młodzi chwycili się ostatniego środka i w pięciu posadzili sędziego na metalowym kołku. Chodziło o próbę zasłużonego pozbawienia go jąder. Jak podał nazajutrz miejscowy dziennik, "jajowa" skóra sędziemu puścila i jedno jajo zwisło mu do poziomu o 10 cm niższego od wskazanego przez atlasy anatomiczne. A przecież zawodnicy z Roseraie ostrzegali arbitra za każdym razem, kiedy pozwalał on sobie na usuwanie któregoś z nich z boiska. Oryginał przyjętej formuły zachował się i brzmiał albo Nique ta mère fils de pute ("Pierdolę twoją mamusię, skurwysynu") albo T'es mort ("Już nie żyjesz").
 
Po czym rozżaleni goście opuścili boisko i wzięli się za porządne przywracanie równowagi w jej aspekcie społecznym, politycznym i historycznym. Okoliczni chirurdzy zamienili się po meczu w szwaczki - tyle mieli do szycia. Młodzi nie pozwolili sobie na jakąkolwiek dyskryminację płciową - walili, a potem deptali, co się nawinęło. Wystarczyło, żeby miało białą skórę. Nie uniknęła kary również młoda ciężarna - dostała kopa w podbrzusze i musiała zawracać głowę pogotowiu ratunkowemu.
 
Biali popisali się całkowitym brakiem zrozumienia słusznej walki młodych o godność i wezwali żandarmów oraz ambulansy. Jasne jest, że gościom w tej sytuacji nie pozostawało nic innego, jak poprzekręcać kluczyki w limuzynach i nie dopuścić do policyjno-sądowych prześladowań czarnych i szarych przez białych. Ledwie trener gości zdążył ponownie obiecać arbitrowi śmierć i porwać na strzępy protokół meczu, żeby uleciał z wiatrem skład osobowy piłkarskiej jednostki wyzwoleńczej.
 
Aktualne wiadomości są złe i dobre:


Złe, bo w grudniu 2009, Liga Atlantycka, zależna od FFF (Francuskiej Federacji Piłki Nożnej), zawiesiła 16 graczy i działaczy klubu Roseraie na 5 lat.
Dobre, bo mogła zawiesić dożywotnio.

Złe, bo wyrzuciła z Ligi klub AJ Roseraie.
Dobre, bo nic nie przeszkadza zawieszonym wojownikom zebrać się za 5 lat w nowym klubie.

Złe, bo walka narodowo-wyzwoleńcza piłkarzy i działaczy znajduje finał w sądzie.
Dobre, bo co jak co, ale budynek sądu jest doskonałym miejscem do złożenia skargi na białych rasistów.

A konkretnie, 1 lipca ośmiu zawodników zostało wezwanych do trybunału w Saumur. Na wezwanie odpowiedziało odważnie czterech. Z silnym postanowieniem nie wyrażania skruchy. W sądzie oskarżeni przekształcili się w oskarżycieli - "przecież to ich lżono rasistowsko, to ich opluwano, to ich bito".
Prokurator, aczkolwiek nieprawdopodobnie łagodny, wykazał się jednak większym przywiązaniem do litery niż do ducha i wobec ofiar białego terroru skandalicznie zażądał po roku pozbawienia wolności, bez zwyczajowego zawieszenia.
Wyrok ma zapaść 2 września.
Minute zakłada, że sędzia będzie miał, cyt. "jaja na miejscu"

Pożyjemy, zobaczymy.

Cóż innego nam pozostaje?
Zanim i do nas masowo zjadą potomkowie narodów uciskanych.
Ludzie którzy kiedyś nie kłaniali się kulom, a dzisiaj - nikomu.