La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



21 listopada 2011

Hiszpania - zimna reakcja na gorąco




Jak to sformułowal tego ranka mój nieulubiony dziennik Le Monde, Mariano Rajoy nie jest z tych, którzy dali sobie związać ręce obietnicami wyborczymi. Mówił rzeczy w rodzaju "Najlepsza polityka socjalna sprowadza się do tworzenia miejsc pracy i gwarantowania dobrej gospodarki".


Widać, że Rajoy nie lubi zamykać za sobą drzwi, zanim przez nie przeszedł. Nie o nim jednak będę pisał, bo nie ma powodu, żeby uważać, że liczba kretynów na metr kwadratowy w Hiszpanii jest większa niż liczba "młodych wykształconych z dużych miast" w Polsce. Co oznacza, że jego rządy mogą potrwać nie dłużej niż powinny i zakończyć się roztrwonieniem ewentualnego sukcesu. Odrobina nadziei zawiera się dla mnie w podejrzeniu, że w mediach hiszpańskich jest mniej Blumsztajnów, Smolarów i innych Najsztubów niż w naszych środkach przekazu, czyli że ćwierćinteligenci iberyjscy będą mniej skazani na pranie mózgów przez półinteligentów, sprytnych na krótką metę, a mądrych - na jeszcze krótszą.



 Dzisiaj najważniejsze jest, że jakieś galaktyczne, czy raczej boskie tchnienie rozumu spłynęło na Hiszpanię i sprawiło, że na śmietnik wylecial Luis Rodriguez Zapatero, polityczny gigant (184 cm wzrostu), urodzony 4 sierpnia 1960 w lewicowej klatce pod znakiem zodiaku "Lew dyżurny". Zapatero pozostawi po sobie ruinę kraju nie tylko gospodarczą, ale i moralną, którą przewidziałem lata temu, a której, bez szczególnej znajomości hiszpańskiego, nadałem formułę


La revolución - la liberación de la fornicación.


Czytelnik przetłumaczy ją sobie z łatwością; zwłaszcza jeśli dodam, że la fornicación oznacza, z grubsza biorąc, "utrzymywanie relacji cielesnych z niewiastą lekkich obyczajów". Kusi mnie, żeby zacytować znacznie krótszą formę tego wyrażenia, autorstwa mojego krewkiego przyjaciela Maurycego, ale jego sformułowaniu daję odpór tym silniejszy, im bardziej jest ono trafne.


 





Jakkolwiek wielka nie byłaby moja radość z upadku Zapatero, z jego gębą stałego pacjenta przychodni gastrologicznej, to jednak znacznie większą wesołość wywołuje we mnie myśl, że jego zjazd po nieheblowanej desce źle wróży dla kierowników i klientów Socjaldemokracji K.... Polskiego i Litwy, oraz dla kuriozalnego ZOO pod dyrekcją osobnika z fotografii. 
 

Czy jednak Szczuka, Nowicka, Grodzk(a), Biedroń, Miller & Co. mają wystarczająco subtelności i intuicji, aby pojąć, że korba doszła do najdalszego punktu i zaczyna wracać?



Tak czy inaczej, na razie:


15 listopada 2011

Są mosty, które trzeba spalić




 





















Jeżeli po tym, co raz jeszcze było widać w dniu 11 listopada 2011, ktokolwiek spośród moich przyjaciół pozwoli sobie głosować na PO lub jakiekolwiek inne lewactwo,

jeśli ktokolwiek spośród moich przyjaciół i znajomych poda rękę komukolwiek z kręgów "kolorowej Antify" albo stwierdzi w sobie obecność choćby śladów sympatii wobec blumsztajnoszczukopodobnych

- niech zapomni, że był moim przyjacielem i niech trzyma łapy przy sobie.



Rozpuszczalnik





PS
Od początku do końca.
Z rodziną i znajomymi.
To rodzaj obowiązku.
Patriotycznego i moralnego.

 
Uwaga, dostęp może być niemożliwy lub ograniczony.
Video można jeszcze obejrzeć np. tutaj lub tutaj lub wreszcie tutaj.       
Lub z pewnością w wielu innych miejscach...
Bo nie jest światło, by pod korcem stało (C.K.Norwid)


1 września 2011

Świat w 3De: Demoralizacja, Dezintegracja, Dekompozycja (2)




Motto:
Polityka 3De rodzi się w niedostępnym dla byle przechodnia pomieszczeniu, w którym rozparły się dwie córy Antychrysta: dwustuletnia Wszetecznica, ta z cyrklem w ręku, i jej starsza o 1800 lat siostra, trzymająca księgę, którą się czyta od prawej do lewej.
Widać tam też Mamonę, trzecią córę Antychrysta. Najstarszą, bo poczętą w dniu wypędzenia Adama i Ewy z Raju. Patronkę Maksymalnego Zysku za Wszelką Cenę.

Dzisiaj będzie o paskudnych skutkach pewnej partenogenezy. Dzieworództwa, przy pomocy którego córy Antychrysta dały życie całemu pokoleniu pracowitych idiotek. Niech mi Czytelniczki tych "idiotek" za wcześnie nie wybaczają - o kretynach też będzie mowa.
Ale po kolei - jak chcą liczby porządkowe i milion kandydatów do orderu Orła Białego.


Gender studies, théorie du genre sexuel, teoria płci, performatywność płci...

Ten collage nie przedstawia zwielokrotnionego Sławomira Sierakowskiego, tylko (z wyjątkiem postaci centralnej) niejaką Judith Butler, z grubsza biorąc kobietę, amerykańską lesbijkę pochodzenia żydowskiego, funkcjonującą jako profesor na Uniwersytecie Kalifornijskim, Berkeley.

Wśród postaci ilustrujących przysłowie "Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle", Judith Butler zajmuje miejsce wyjątkowe. W 1990 r. osoba ta opublikowała dzieło "Gender Troubles" (Problemy z płcią) i uderzyła w wielki bęben, któremu szybko nadano pozory naukowe, oraz tytuł Gender studies.

Judith Butler nie była pierwsza, ale jest z nią jak z ogniem: ogień wymyślił Pan Bóg, ale na zapałkach zarabia kto inny.
Lista pretendentów do pierwszego płomyka jest tak długa, że wspomnę tylko Simone de Beauvoir, która "utraciwszy wiarę w wieku lat 14", w 1949 r. wydała książkę "Druga płeć". François Mauriac zaadresował wówczas do redakcji założonego przez nią pisma Temps modernes sławne "à présent, je sais tout sur le vagin de votre patronne" ("teraz już wiem wszystko o pochwie waszej szefowej"). Co zabawne lecz bynajmniej nie zdumiewające, związana z Jean-Paul Sartre'm feministka zakochała się w międzyczasie w pisarzu amerykańskim Nelsonie Algren i nie dosyć, że spłodziła mu ponad 300 listów, to jeszcze w jednym z nich zadeklarowała ochotę do "gotowania mu zupy i mycia podłogi".
Tak czy inaczej, Simone de Beauvoir jest autorką zdania "On ne naît pas femme, on le devient" (kobietą nikt się nie rodzi, kobietą się zostaje) i Judith Butler o tym znakomicie wiedziała.

Genezę gender studies można sprowadzić do kłopotów ze stosunkiem do własnego narządu płciowego w sytuacji, w której białogłowy chcą lub muszą się dzielić władzą nad wszystkim, co je otacza. Zaryzykuję hipotezę, że gdyby feministki były wyposażone w coś wystającego o masie penisa, mielibyśmy ich (feministek) dużo mniej. Natychmiast jednak różne podobne tutti frutti porzucę, bo czas jasno powiedzieć, o co chodzi.
A chodzi o to, że amatorki gender studies głoszą, że wprawdzie mamy coś w rodzaju płci zainicjowanej biologicznie, ale że prawdziwa płeć tworzy się w nas w funkcji roli, jaką nam przychodzi grać w szeroko pojętych układach społecznych. Według Rubina Gayle (obiecałem Czytelniczkom obecność samców w worku z bałwanami), relacja "narząd płciowy - płeć" da się zaprezentować przez płaszcz narządu narzucony na ciało, zależne od sytuacji socjalnych
 
Jednym słowem, płeć ma znaczenie w kołysce inicjalne, a potem traci kontury i przyjmuje charakter jeśli nie rozmyty, to dynamiczny. Płeć można zmienić, nacieszyć się nią przez jakiś czas, a potem poczuć w sobie nową gorączkę i wszystko pozmieniać. Sodomia staje się równie naturalna jak oddychanie. A w dodatku, nie trzeba będzie długo czekać na to, żeby "relatywizujący, lekki, łatwy i przyjemny" stosunek do aktywności seksualnej dał nowe podstawy psychologiczne i prawne pod rozwój pedofilii, która do reszty pozwoli wytarzać człowieka w zgubnym dla cywilizacji chrześcijańskiej błocie.

Nie trzeba nadzwyczajnej przenikliwości, żeby dojrzeć zarówno skutki społeczne tej pseudo-nauki, jak jej znaczenie w walce z Kościołem Katolickim. Ile celów zostanie osiągniętych naraz, w razie sukcesu tej ideologicznej operacji? - Całe 3De w komplecie: Demoralizacja, Dezintegracja, Dekompozycja. Dopóki jednak głos Kościoła jest silny, proces posuwa się wolno, ciągnąc za sobą śluz; stąd potrzeba bicia w Kościół od środka i od zewnątrz. Bicie od zewnątrz Instytucję umacnia, a więc wymaga wielkiej ostrożności - udziału fałszywych proroków i obłudnych przyjaciół. Psucie młodzieży pozostaje jedyną skuteczną formą ataku na Kościół od zewnątrz i widać, jak wielką wagę przywiązują do niego wszystkie postępowe rządy. Wywołanie gnicia Kościoła od wewnątrz - to sprawa pachnąca siarką inaczej. Od chwili rozpoczęcia aggiornamento wiele się wydarzyło, ale dzisiaj zajmujemy się czym innym.

Konkludując - jeśli Nowy (bardzo stary) Porządek Światowy zatriumfuje, to ludzkość - z wyjątkiem mieszkańców kafkowskiego Zamku - będzie mogła bez zakłóceń tarzać się na dnie Wielkiego Wiadra. Oczywiście po godzinach pracy na rzecz właścicieli.

Jak we Francji zaczął się ruch oporu

Oto obecnie, pod rządami "prawicowego" Nicolasa Sarkozy, licealiści zostali obdarzeni podręcznikiem, zajmującym się właśnie gender studies (franc. Théorie du genre). W wydanym przez Hachette podręczniku możemy przeczytać: "Płeć biologiczna nadaje nam wstępnie postać mężczyzny lub kobiety. Co jednak nie znaczy, że my sami musimy się w ten sposób określać. Dla naszego stosunku do innych ludzi decydującą będzie tożsamość seksualna, która będzie się tworzyć w ciągu całego naszego życia, w stałej interakcji między biologią a kontekstem społeczno-kulturalnym."
Pismo okólne Ministerstwa Edukacji Narodowej już 30 września 2010 żądało, żeby programy nauczania przyrody (SVT - Sciences et vie de la terre) zawierały dział pt. "devenir homme ou femme" (stać się mężczyzną lub kobietą).

W odpowiedzi szlag trafił 80 deputowanych z rządzącej UMP. Wystosowali oni do ministra Edukacji Narodowej, Luca Chatela, list otwarty, w którym ostrzegają: "Zgodnie z tą teorią, ludzie nie będą już mężczyznami i kobietami, tylko osobnikami praktykujący pewną formę płciowości. Będą więc homoseksualistami, heteroseksualistami, biseksualistami czy transseksualistami. Tymczasem teorię, która głosi, że tożsamość płciowa jest konstrukcją kulturalną, możemy uważać wyłącznie za teorię filozoficzną i socjologiczną, bez podstaw naukowych".

Cała lewica i liczna załoga statku "Sodome et Gomorrhe" odpowiedziały straszliwym poruszeniem, zgorszonym wyciem i stawianiem medialnych barykad. Oczy postępowców zawisły na ustach ministra, który nie pozwolił długo czekać na akt swojej osobistej odwagi. Zgodnie z funkcjonującym w wielopartyjnym świecie politycznym wskazaniem, że jest pilną rzeczą nic nie robić, oświadczył, że "minister nie sprawuje władzy nad życiem i śmiercią podręczników".

Westchnę za Brzechwą, że "stąd nauka jest dla żuka..."



No właśnie, jaka jest nauka dla żuka?

Żuki żukom nierówne. Istnieje na przykład żuk gnojnik, zwany również żukiem miejskim. Ubarwienie ma białe. Jest często "młody, wykształcony i z wielkiego miasta". Jest produktem systemu edukacji, ale również pewnej gazety, pewnego tygodnika, telewizji...
A że żuki należą do koprofagów, dobrze będzie naszemu chrząszczowi w społeczeństwie zdemoralizowanym, zdezintegrowanym, zdekomponowanym, pachnącym od zaawansowanego rozkładu.
Zarządzanie społeczeństwem w tym stanie sprowadza się do kierowania dystrybucją chleba i igrzysk.

A jeśli się jakiemuś obywatelowi nie spodobają ci dwaj panowie przy sąsiednim stoliku, całujący się "z wąsami w wąsach", to będzie mógł zapłacić i sobie pójść. Niech jednak nie zapomni, że cotygodniowy transfer danych z mózgu, zawierający zapis jego czynów, myśli i emocji, może się dla niego okazać fatalny.

Chyba... że krzyknie "nie zgadzam się!" już dzisiaj.
I połączy się w tym krzyku z innymi, wciąż jeszcze licznymi.

Rozpuszczalnik





Post scriptum
Nie ma powodu, aby polscy naukowcy w dziedzinie gender studies, chowali się pod korcem i nie byli dumni ze swojego udziału w dziele budowania nowego lepszego świata. Zwłaszcza, że - jak myślę - są w większości opłacani przez podatnika, przywiązanego do katolicyzmu i do swojej płci, niezmiennej od kołyski.

W Wikipedii znajduję:
Ośrodkami badawczymi w Polsce, zajmującymi się teorią i tożsamością płciowości w znaczeniu gender studies są:
  • Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (Paweł Leszkowicz, Błażej Warkocki, Agnieszka Gajewska, Ewa Kraskowska, Agata Jakubowska, Monika Bobako, Pracownia Pytań Granicznych UAM
  • Uniwersytet Jagielloński w Krakowie (Małgorzata Radkiewicz, Patrycja Pogodzińska, Urszula Chowaniec, Anna Gruszczyńska, Anna Nacher, Beata Kowalska)
  • Uniwersytet Łódzki (Izabela Desperak, Elżbieta Oleksy, Ewa Malinowska)
  • Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu (Mirosława Buchholz, Radosław Sojak, Katarzyna Więckowska)
  • Uniwersytet Szczeciński (Inga Iwasiów, Ewa Majewska)
  • Uniwersytet Śląski (Krystyna Kłosińska, Eugenia Mandal)
  • Uniwersytet Warszawski (Małgorzata Fuszara, Bożena Chołuj, Agnieszka Graff, Magdalena Środa, Joanna Mizielińska, Jacek Kochanowski, Eleonora Zielińska)
  • Uniwersytet Wrocławski (Dorota Majka-Rostek, Monika Baer)
  • Instytut Badań Literackich PAN (Maria Janion, Grażyna Borkowska)
(Dziwne, nie znajduję znanej z telewizji Kazimiery Szczuki. )

Pozwalę sobie jeszcze tylko zamieścić zbiorczą fotografię wyżej zestawionych (wszystkie zdjęcia pochodzą z internetu).


Jeżeli Czytelnik ma w tym momencie wrażenie, że zagadnienie gender studies traktuję z lekceważeniem, to z całą elegancją zaprzeczę - ja je traktuję z pogardą. 
Lekceważenie rezerwuję dla jego kapłanek.
I kapłonów.

23 sierpnia 2011

Black and white blues






Lubię francuskie określenie "une dame patronnesse en manque de pauvres". Chodzi o dramat ludzki o nieopisanym okrucieństwie - oto parafialna szefowa dobroczynności nie znajduje ubogich. Głęboki dekolt wzbiera i opada - data balu z loterią ustalona, zaproszenia przyjęte, a tu - niewdzięczność i lekceważenie.

I od razu, bezceremonialnie, przejdę do rzeczy:
Nie wolno dopuścić do tego, żeby miliony ludzi cierpiały z braku ludzkiego cierpienia.

Nie istnieje społeczeństwo wolne od cierpienia. Nawet w przypadku skrajnym - w społeczeństwie, w którym szpital stoi pusty, a obywatel robi zakupy według potrzeb, cierpienie tak, czy tak zatriumfuje i wkręci się we włosy ludzi niezdolnych pojąć i zaakceptować jego brak.
Sytuacja byłaby prostsza w kraju banalnie zamożnym, gdzie bezrobocie choć istniejące, byłoby niskie, gdzie tradycje kulinarne wykluczyłyby żywność przemysłową, gdzie w kościołach trudno byłoby o miejsca siedzące, a opieka socjalna nieustannie pracowałaby nad ulepszeniem węchu. Procent cierpiących byłby w takim kraju niewielki, ale na szczęście powyżej zera, i frustracja pięknoduchów byłaby ograniczona...
Pozostaje wytłumaczyć, dlaczego użyłem trybu warunkowego. Dlaczego napisałem "sytuacja byłaby prostsza"?

Przed ostatecznym wyjaśnieniem konieczna jest pewna konstatacja. Otóż jeśli kraj miałby być "banalnie zamożny", to musiałoby być w nim sporo prywatnej przedsiębiorczości, nieskrępowanej rządową i parlamentarną korupcją. Spośród czterech podstawowych dziedzin życia gospodarczego tylko jedna mogłaby się obejść bez stałego napływu siły roboczej. Mam na myśli spekulację, która nie potrzebuje ani przypadkowych aktorów ani gapiów. Co innego z handlem i usługami, już nie mówiąc o produkcji. W zamożnym społeczeństwie niewielu jest chętnych do niskopłatnej pracy, zwłaszcza na świeżym powietrzu i rusztowaniach. Podobnie jak, z drugiej strony, mało jest właścicieli i szefów przedsiębiorstw, chętnych do wymiany niskich wynagrodzeń na wysokie. I tu wchodzimy na teren delikatnych relacji między demokratyczną władzą a przedsiębiorcami. Elementem wyróżniającym się w tych relacjach jest lina, po której przesuwają się grube pieniądze albo tłuste poparcie medialne, jedne i drugie tylko po to, żeby przy władzy utrzymała się partia rządząca, albo żeby doszła do niej opozycja, zdolna jeszcze mniej przeszkadzać prawnie i fiskalnie oraz gwarantować stały dopływ taniej siły roboczej z zagranicy.

Jak dotąd, nic szczególnego. Gospodarka się kręci, a do pracy sprowadzani są obywatele byłych krajów komunistycznych i III świata, zmuszeni przez konieczność albo pożądanie do grania roli niewolników czy jeszcze gorzej - bydła roboczego. Ludzie ci mieszkają w hotelach robotniczych, do pozostałych w kraju żon i matek jeżdżą w funkcji zarobków, odległości i obyczajów, i mogą być odesłani do siebie, kiedy naruszą prawo albo oziębi się gospodarka.

 
Coś nie gra?

Dziecko widzi i woła, że jest inaczej?

- Nikt nie jest odsyłany, gdy tylko "naruszy prawo albo oziębi się gospodarka"?

- Obcokrajowcy nie mieszkają w "hotelach robotniczych", tylko w mieszkaniach socjalnych, dotąd konstruowanych dla własnych obywateli?

- Do obcokrajowca dołącza rodzina, skomponowana niejednokrotnie z kilku żon i licznych potomków?

- Obcokrajowiec ma ułatwienia w staraniu się o stały pobyt i obywatelstwo, a dzieci obcokrajowca mogą automatycznie stać się obywatelami?

- Obcokrajowiec "nielegalny" ma prawo do podstawowej opieki medycznej, do szkoły dla dzieci, do emerytury (Francja)? Nawet jeśli nie zapłacił ani centa składek? Oraz do wysłuchiwania rządowego bla-bla na temat nieuchronnego wydalenia go, drogą wodną lub aeroplanem?

- Obcokrajowiec nienawidzi tego wstrętnego kraju, który wzbogacił się "na wyzysku kolonialnym jego kontynentu, a teraz na odciskach, jakie on, robotnik, łapie od łopaty i kolorowych przycisków w nowoczesnej maszynie budowlanej"?

- Dzieci obcokrajowca, te które nie kopią piłki i nie śpiewają w telewizji, nigdy nie darują temu wstrętnemu krajowi, że ich rodzice różnią się odcieniem skóry i wysokością zarobków? Będą w ramach protestu nosić czapki daszkiem do tyłu, a spodnie z krokiem niżej kolan? Będą obsrywać każdy pejzaż miejski swoimi graffiti? Będą nienawidzić myślą, mową i uczynkiem, i dziwić się, że otrzymają w odpowiedzi oklaski i finansowanie?



Nie, niemożliwe - co pani powie? - taki absurd nie może istnieć.

Owszem, istnieje.

Do akcji weszli bowiem ci, którzy antyczną wskazówkę "dziel i rządź" biorą na serio. Ci, którzy nigdy nie zrezygnowali z realizacji biblijnej bredni opowiadającej, jak to inni będą paśli im stada.

Chodzi naturalnie o lewicę prawniczo-bankową. Tą, której Lucyfer udziela rad, z pazurem na ustach. 
 




Popatrzmy, co o tym wszystkim myśli Henry de Lesquen du Plessis Casso, znany jako Henry de Lesquen, francuski polityk - od 1985 r. prezydent Klubu Zegara (Club de l'Horloge), od 2007 r. dyrektor prawicowego radia Radio Courtoisie i od 2001 r. prezydent asocjacji Głos Francuzów - Renesans 95 (Voix des Français - Renaissance 95).

Miałem przyjemność (i pożytek) cytować go już dwukrotnie, patrz "Tak od rana płynie Sekwana (9)" z 20 listopada 2010 i "Tak od rana płynie Sekwana (13)" z 14 kwietnia 2011.



W numerze 2525 prawicowego tygodnika Minute, z 17 sierpnia br., Henry de Lesquen udziela wywiadu Patrykowi Cousteau, pt. "Rozruchy w Anglii: Trzeba zorganizować reemigrację" (Emeutes en Angleterre : Il faut organiser la ré-émigration) i wyraża, w wielkim skrócie, następujące opinie:
 
(1) Rozruchy w Anglii miały charakter rasowy. Były do przewidzenia, a prorokiem był wielki angielski mąż stanu, Enoch Powell, w sławnym przemówieniu z Birmingham, z 20 kwietnia 1968.

Po stronie francuskiej nieuchronność "czarnego problemu" w Europie widział Raymond Cartier.



(2) Zainstalowani w Zjednoczonym Królestwie czarni ani nie mogli, ani nie chcieli poddać się asymilacji, mimo prowadzonej od 20 lat polityki mającej na celu utworzenie społeczeństwa rasowo mieszanego. Współżycie różnych mniejszości nabrało charakteru eksplozywnego. W pewnym sensie doszło do aktu sprawiedliwości dziejowej, bo bogaci postępowcy, naiwne pięknoduchy i socjaliści ("les bobos, les gogos et los cocos") padli ofiarą własnych złudzeń w zakresie rasowej mieszanki.



(3) W ostatnich rozruchach czynniki natury ekonomicznej miały charakter marginalny. Sporo jest w Londynie białych o sytuacji materialnej nie lepszej od Murzynów; nie można jednak w ich środowisku zaobserwować skłonności do gwałtu.



(4) Premier Wielkiej Brytanii, David Cameron, jest mało wiarygodny w stroju polityka zdolnego poskromić bunt. A kiedy mówi o "armatkach wodnych" dla policji, to ma się ochotę go zapytać, czy nie zapomniał o korkowcach ("pistolets à bouchon").



(5) Warunkiem wszelkiej udanej asymilacji jest brak barier kulturalnych i rasowych między przybyszami a autochtonami. Tymczasem angielski model "mniejszościowy" jest tyle samo warty, co integracja à la française".

Co ciekawe, większość czarnych, biorących w zamieszkach, pochodziło z Antyli. Byli więc chrześcijanami, a nie muzułmanami. Oznacza to, że islam nie jest jedynym zagrożeniem dla społeczeństw zachodnich. Melanizacja ("mélanisation") jest więc równie niebezpieczna jak islamizacja.



(6) Melanizacja jest terminem naukowym i oznacza rozrost populacji czarnej w społeczeństwie historycznie białym. Fenomen ten ujawnia się nie tylko w wyniku imigracji, ale również na skutek różnic w rozrodczości. Jeśli zważyć na fakt, że czynnik rasowy jest przeszkodą w asymilacji, oraz że czarni wykazują skłonność do skupiania się, poczucie jedności narodowej i spójność społeczna stają się zagrożone.

Społeczeństwa wielorasowe przyjmują postać "wielorasistowskich", a społeczeństwa multikulturalne - postać multikonfliktowych. Istnieje prawo "niejednorodność-gwałtowność" (hétérogénéité-violence), które powiada, że im bardziej społeczeństwo jest niejednorodne, tym bardziej jest gwałtowne.



(7) W podobnej sytuacji marzenia o harmonii społecznej nie mają sensu. Harmonia nie jest możliwa. Można jedynie zaprowadzić porządek. Naturalnie, pod warunkiem wyposażenia policji w środki. Policjanci nie mogą sterczeć na wprost bandytów z założonymi rękami; kiedy to jest uzasadnione - powinni otwierać ogień.



(8) Prawdziwym rozwiązaniem, gwarantującym bezpieczeństwo i poczucie tożsamości narodowej, jest organizacja tego, co Enoch Powell nazwał "reemigracją". Nie wystarczy zatrzymać imigrację - trzeba zorganizować wyjazd obcokrajowców, którzy już są, a nie mają ambicji przyłączyć się do miejscowych.



(9) Czy reemigracja jest wyobrażalna?

Tego rodzaju pytanie stawiają sobie ludzie nie znający historii. W rzeczywistości jest to jedyny sposób na zapobieżenie wojnie domowej, rozlewowi krwi i temu, co się często określa jako "czystki etniczne". Rozwiązanie to jest przykładem odpowiedzialnej polityki, korzystnej dla obu stron. W 1962 r. z Algerii usunięto Francuzów, którzy byli tam od wielu pokoleń. Z Hiszpanii, w 1609 r. wyproszono muzułmanów po dziewięciu wiekach wojny.

Do realizacji zadania potrzeba wyłącznie woli politycznej. Bo prawdą jest, że kwestia rasowa staje się w Europie zagadnieniem centralnym i jeśli nie zostanie rozwiązana, to dojdzie prawdopodobnie do rzeczy strasznych.

Za powrotem imigrantów do siebie stoi więc wspólny interes, zarówno nasz jak i ich.

Tyle Henry de Lesquen.



Przemysł, handel i usługi - będą zawsze domagały się niewolników i będą miały w "liberalnej" pogardzie fakt, że to na całe społeczeństwo spadnie utrzymanie ich rodzin i ponoszenie konsekwencji nienawiści ze strony ich progenitury.

Nieodmiennie będą też pracować na rzecz dezintegracji społecznej, w imię divide et impera, uczniowie Złego.

Jednych i drugich możemy powstrzymać.

Pierwszym możemy przypomnieć o obowiązkach względem narodu i społeczności, a drugich zneutralizować politycznie.

Pod warunkiem, że nie pozwolimy sobie na granie roli tej "dame patronnesse en manque de pauvres", której poświęciłem wstęp do artykułu.

Pod warunkiem również, że przypomnimy sobie, że nie istnieje 11 przykazanie "Będziesz idiotą".

Mam nadzieję, że Kościół, Matka Nasza, czasem tę prawdę przypomni. Zwłaszcza katolewakom, wierzącym że "Chrystus był pierwszym komunistą".

I tu, aż chciałoby się westchnąć Amen.



Rozpuszczalnik