La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



28 marca 2011

Tak od rana płynie Sekwana (12)


Ofensywa wiosenna: patriotyzm i rozum w natarciu


Coś niebywałego - gdyby przewidziane na przyszły rok wybory prezydenckie odbyły się dzisiaj, w każdej konfiguracji kandydatów Marine Le Pen znalazłaby się w II turze.

A na razie jesteśmy po wyborach kantonalnych, czyli wyborach, które dla Frontu Narodowego nigdy nie były z przyczyn obiektywnych szczęśliwe. I nagle okazało się, że założona przez Jean-Marie Le Pena partia wciąż żyje i nie ma zmarszczek
Wielokrotnie pogrzebany przez Przyjaciół Antychrysta i Idei Pustych, inaczej mówiąc przez Odwieczną Lewicę(*), Front National jest nie tylko w znakomitej formie, ale - diabolizowany, odsądzany od czci i wiary - wskoczył na podium i z pewnością nie zadowoli się medalem o barwie innej niż słońce


 



Piszę z kraju, którego obywateli przyzwyczajono do myśli, że tłusta Simone Veil, autorka "prawa Veil" legalizującego przerywanie ciąży, jest osobą, z którą usiąść przy stole byłoby przyjemnością, a głosować na nią - zaszczytem, podczas gdy samo wymówienie nazwiska Jean-Marie Le Pena nie powinno mieć miejsca bez szczotki do zębów w ręku.
Sianiem tych poglądów zajmuje się twór pod nazwą Education Nationale, liczebnie drugi po armii indyjskiej, a kto sobie ową éducation skojarzy z instytucją kierowaną w Polsce przez alergiczną na krzyż Katarzyną Hall - wszystko
zrozumie. Wszystko zrozumie, ale niczego nie wybaczy.
Podlewaniem zaś zasianych w szkołach poglądów zajmują się media i parę miliardów (świadomie przesadzam) różnych organizacji rządowych i pozarządowych, praktycznie zawsze subwencjonowanych przez bezradnego podatnika. Z wielkim udziałem francuskiego Kościoła, któremu udało się wychować owieczkę głosującą na lewicę, która propaguje prawie wszystko, czego Kościół powszechny zabrania.
Raz jeszcze ktoś, kto ma oczy otwarte na działalność obozu postępu w Polsce - zrozumie i nie wybaczy.

Jakże miałby bowiem wejść w konkurencję z lewicą w wybaczaniu wszystkiego, co psuje życie człowieka wyprostowanego. Z tą lewicą, zawodowo wybaczającą wszelkie jednorazowe i chroniczne naruszanie kompletu 10 przykazań. Z lewicą, która, jeśli trzeba - za cnotę policzy grzechy przeciw Naturze i elementarnemu Porządkowi. Z lewicą, która nie daruje dwóch tylko przestępstw - przywiązania do Ojczyzny i do chrześcijaństwa.
Patriotyzm i cywilizacja, tradycyjnie nazywana europejską - to dwie główne przeszkody na drodze lewicy - kiedyś rzucającej bomby, dzisiaj bankowej - do Nowego Porządku Światowego (NWO).






I oto w społeczeństwie, poddanym od czasów Rewolucji Francuskiej niespotykanemu gdzie indziej praniu mózgów, o natężeniu zmiennym i  okolicznościowo tylko zawieszanemu, zaczęło się budzić marzenie o samostanowieniu i rządzeniu czymś więcej niż kuchnią. Francuski kogut obejrzał własne upierzenie i zapiał.

Za sprawą wielu ludzi, którzy nigdy się nie poddali. Jean-Marie Le Pen, Bruno Gollnisch, Marine Le Pen - warto przyjrzeć się twarzom ludzi odważnych, eleganckich i znakomicie przemawiających. 
Oraz twarzom ludzi, którzy im ufają - widać na nich dumę.

Nie wiem, jak skończy się wiosna na południowych wybrzeżach Morza Śródziemnego. 
Dużo więcej wiem o Francji. 
I Europie, która z czasem podniesie twarz z błota.


Rozpuszczalnik




_____________________________________________________
(*) O lewicy i jej "gębie" napiszę kiedyś osobno. Będzie mowa o armii śmiertelnych współpracowników nieśmiertelnego upadłego Anioła. Tylko hipoteza Antychrysta może odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w każdej "walce o postęp i szczęście ludzkości" głównym wrogiem jest Kościół i rodzina. Rodzina jako nośnik wiary i Kościół jako jej fundament i gwarant. Dwie instytucje od wieków splecione - żywa, gorąca baza cywilizacji europejskiej, wyrosła na szaleństwie chrześcijaństwa, na greckim marzeniu filozoficznym i naukowym, i wreszcie na dyscyplinie i logice rzymskiego prawa.


25 marca 2011

Wały obronne i wały zaczepne



Nie trzeba długo przebierać palcami i drapać po mapie, żeby zauważyć, że każdy kraj ma swoje Kazimiery Szczuki, i że popisuje się nimi jak pies kulkami, o których wiadomo, że błyszczą i że z tego są sławne.
Jeżeli - z jakichś niepojętych przyczyn - oko intelektualistki Szczuki spocznie na moim tekście, a proces myślowy doprowadzi ją do przekonania, że te sobacze kulki mogą mieć w sobie coś obraźliwego, niech z ufnością czyta dalej, bo będzie o największym filozofie współczesnego Kosmosu, znanym pod nazwiskiem Bernard-Henri Lévy i pod skrótem BHL. 
 
Umieszczenie Kazimiery Szczuki w jednym akapicie z BHL powinno być przez nią potraktowane jako zaszczyt, zdolny upoić wszelką działaczkę polityczną, oddającą się swoim pasjom w klatce telewizyjnej z Lisem.
  

Jeden z konterfektów przedstawia Kazimierę, a drugi nieznaną osobę, która wzbudza we mnie podobną admirację.

A teraz zajmę się wyłącznie dytyrambem na cześć Bernarda-Henri Lévy, któremu przed rokiem poświęciłem artykuł O upadku filozofa i nalotach bestii "A".  Napisałem wówczas, że BHL "jest uważany za wielu postępowych Francuzów za filozofa", oraz że jeśli nawet filozofem nie jest, to "jako detektor antysemityzmu pozostaje niezawodny. Potrafi wywęszyć bestię A w dowolnym otoczeniu i o dowolnej porze."


 
 


Zanim będzie o Lévym we fraku, napiszę o Lévym w stroju oficera politycznego. Uniform ten BHL nakładał już wielokrotnie, na przykład grając rolę uzbrojonej akuszerki przy porodzie Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa. 
Pamiętamy, że poród polegał na wycięciu tych krajów z Jugosławii i odbywał się bez znieczulenia.

Bardzo ciekawy tekst na temat Lévy'ego ukazał się właśnie w moim ulubionym piśmie prawicowym Minute, z dnia 23 marca. Artykuł nosi tytuł "Sarkozy et BHL jouent à être maîtres du monde" (Sarkozy i BHL bawią się w szefów świata) oraz podtytuł "Kriegspiel à Saint-Germain-des-Prés" (Gra wojenna w Saint-Germain-des-Prés).

Artykuł Juliena Roussela zaczyna się od słów "Od dawna już nikt nie brał Bernarda-Henri Lévy'ego poważnie, a tymczasem człowiekowi w białej koszuli udało się zaciągnąć Francję do wojny przeciwko Libii Mouammara Kadhafiego."

Pytanie, co robi w tytule nazwisko Nicolasa Sarkozy'ego.
Zaraz zobaczymy.

Wersja oficjalna wg Minute, głosi, że "oddziały francuskie zaangażowane są w teatrze operacji libijskich w celu chronienia ludności cywilnej i postańców ze wschodu kraju przed «żądzą mordu» (folie meurtrière) pułkownika Kadhafiego". Stąd pośpiech: w czwartek - zielone światło ze strony Rady Bezpieczeństwa, w piątek - ostrzeżenie francusko-brytyjsko-amerykańsko-arabskie, a w sobotę - pierwsze uderzenie.  Jak gdyby prezydentowi Sarkozy'emu śpieszyło się do sukcesów międzynarodowych w przeddzień nieszczęsnych dla jego partii wyborów municypalnych, a w kilka tygodni po chaotycznych reakcjach dyplomatycznych wobec wydarzeń w Tunezji i Egipcie. Nie mówiąc o Wybrzeżu Kości Słoniowej.

Ta nagła aktywność wobec Libii wydała się podejrzana wszystkim, z wyjątkiem świata politycznego (jeśli nie liczyć komunistów i Frontu Narodowego). Bo jeszcze tak niedawno "Muchomor" Kadhafi rozpinał swój namiot w Paryżu, a prezydent Francji snuł opowieści o współdziałaniu obu wywiadów i perspektywach współpracy gospodarczej na tle dekoracji w postaci tęczy.

Co się więc stało?
Otóż Minute powiada, że za tą niekonsultowaną z parlamentem wojną nie stoi nic innego, jak tylko potrzeba zatrzymania spadku popularności Sarkozy'ego na rok przed wyborami prezydenckimi. Środkiem zatrzymującym miałoby być spowicie prezydenta w aureolę wielkiego polityka na skalę międzynarodową. Czy wojskowym dowódcom ten powód zaangażowania się spodoba - Minute ma wątpliwości i się z nimi szczodrze dzieli.

O Sarkozym już wiemy, co więc robi obok niego w tytule BHL?

Można powiedzieć, że między Sarkozym a BHL istnieje coś w rodzaju miłości z oporami. Na pierwszy rzut oka powinni się we wszystkim zgadzać - obaj kochają świecidełka, obaj wykazują wielkie zamiłowanie do pieniędzy i obaj najbardziej ze wszystkiego kochają władzę. Tyle, że Lévy, ze swoimi setkami milionów euro w kieszeni, jest człowiekiem lewicy i życzy zwycięstwa wyborczego Dominikowi Strauss-Kahnowi. A w Sarkozym nic mu się nie podoba: debata nad duchem narodowym Francji mu śmierdzi (est foireux), a Francja, w sensie ziemi z tradycjami, którą Sarkozy wydaje się odkrywać, jest mu głęboko obca by nie rzec ohydna (profondément étrangère voire odieuse).
I tu, powiada w Minute Julien Roussel, chowa się pewnie rzeczywistość wspólna dla obu z nich - ta mianowicie, którą BHL zawarł kiedyś w słowach rzuconych wielkiemu patriocie, Philippe de Villiers,  "Ty to masz szczęście, ty kochasz Francję" (Tu as la chance, toi, tu aimes la France).

Francja... Francja to kraj pośród wielu i trudno sobie wyobrazić, żeby oba talenty mogły kwitnąć na terenie mniejszym od międzynarodowego. Sarkozy przepada na przykład za fotografowaniem się z wielkimi tego świata, a Lévy stara się wszędzie, gdzie gorąco, być showmanem zaangażowania. Co nie zawsze się udaje - w końcu lutego Lévy popędził do Egiptu, ale Mubarak nielojalnie pośpieszył się i upadł, i "cały pogrzeb na nic". Kiedy Lévy pośpiesznie zmienił plecak i popędził do Benghazi - ponowna klapa: dziennikarze angielscy i amerykańscy byli szybsi.

Gorzej nigdy nie było, ale śmieszniej - owszem. Oto kąsek dla tych, którzy BHLa nie lubią!  Jaki kąsek zresztą - to bomba! Właśnie ją sfabrykowałem, szperając w archiwach - ma ona formę dwu fotografii z Le Canard Enchaîné, których nikt już w sieci nie odnajdzie. Mamy rok 1992 i Lévy przylatuje do Sarajeva, gdzie spędza niecałe 2 godziny. Ze zdjęć wynika, z jaką straceńczą odwagą udziela wywiadu miejscowemu reporterowi w pozycji "za murkiem i na ziemi". Musiało pachnieć grozą, bo widać dwóch, jak powiada tygodnik, "wesołych" żołnierzy kanadyjskich, w trakcie narażania się na śmierć ze śmiechu, powyżej heroicznej głowy naszego bohatera. 


 
Ale revenons à nos moutons, czyli wróćmy do naszych baranów. Czy, jak to ująłem w tytule, "wałów zaczepnych".

Kiedy w kraju tak ważnym jak Libia dochodzi do rewolty, w kraju takim jak Francja musi ujawnić się gwałtowne podniecenie pierwszego obrońcy praw człowieka w świecie. Bernard-Henri Lévy postanowił działać szybko, bo czasu na grę wstępną praktycznie nie było. 4 marca spotkał się on z Moustaphą Abdeljalilem, byłym ministrem sprawiedliwości Libii, a ostatnio szefem politycznym rebelii i obiecał mu oficjalne spotkanie z prezydentem Sarkozym.
Chapeau! Tak, w odpowiedzi na appel nadchodzący z nie wiem jakich jelit wewnętrznych, w ciągu minut można zostać dyplomatą, aranżującym spotkanie na najwyższym szczeblu. Tylko do wieczora czekał BHL, żeby zwrócić się do prezydenta o spotkanie z libijskiem Massoudem.

W odpowiedzi nadeszło zadowolone pociągnięcie nosem - prezydent wyczuł szansę na pokierowanie polityką światową. 10 marca pojawiło się w Pałacu Elizejskim trzech emisariuszy libijskich, na których - jak to ujęła Minute - Lévy jechał jak kornak.
Bez uprzedzenia ministra spraw zagranicznych Alaina Juppé, ani ministra obrony Gérarda Longueta, Sarkozy z Lévym opracował dzień wcześniej plan - oto Francja uzna CNT (Conseil national de transition - Narodową Radę Tymczasową) za jedyną legalną reprezentację Libii, wyśle ambasadora do Benghazi i dokona uderzeń lotniczych na libijskie lotniska wojskowe.
Ukoronowaniem wszystkiego stał się fakt, że to Bernard-Henri Lévy, ze schodów Pałacu Elizejskiego, obwieścił wobec kamer całego świata podjęte decyzje. Dorzucił przy okazji listę celów priorytetowych do bombardowań, taką jaką wcześniej sam określił i objawił w gazecie Journal du Dimanche.
Wygląda na to, że dyskretny szlag trafił dyplomację francuską w stanie rekonwalescencji po ostatnim chaosie, podobnie jak gabinety premierów krajów Unii Europejskiej na widok popisów kogoś, kto nie ma żadnych funkcji oficjalnych poza graniem roli czegoś pomiędzy, toute proportion gardée, Adamem Michnikiem a Kazimierą Szczuką.

Sam dla siebie, Lévy jest znakomitym pudłem rezonansowym. Fakt, że ma automatyczne wejścia do wszelkich miejscowych (chciałem napisać "francuskich", ale się zawahałem) mediów, czyni to pudło - z natury rzeczy puste - jeszcze osobliwszym.

Technika nacisku, uprawiana przez Lévy'ego ma wciąż ten sam mechanizm - manichejska wizja świata i nazyfikacja przeciwnika. Najmniejszy nawet ewenement jest odnoszony do II wojny światowej, a przeciwnik redukowany ad hitlerum.

Julien Roussel kończy swój artykuł następująco:
Sarkozy i BHL wywołali wojnę dla zasadniczo różnych korzyści. Jedyną rzeczą, o jakiej zapomnieli, było wyjaśnienie, na czym w tej historii polega interes Francji.

Ze swojej strony dorzucę jeszcze rysunek z ostatniego numeru Minute. Widać na nim przewodniczącego prezydenckiej partii UMP (Union pour un movement populaire - Unia na rzecz Ruchu Ludowego), Jean-François Copé, po ostatnich wyborach kantonalnych. Podpis pod rysunkiem głosi: Arabska wiosna Copé.


14 marca 2011

Tak od rana płynie Sekwana (11)



"Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień...."
 
Pewien Jean-Michel przysłal mi mailem tekst, przedstawiający 8 scen, z których każda jest rozpięta między rokiem 1969 a 2009.

40 lat postępu. W świecie, rodzinie, Kościele, obyczajach...

Stwierdziłem, że tekst jest we francuskojęzycznej sieci popularny, a jego podsumowanie, wciąż to samo - Comme dit l’autre : On vit une époque formidable, non ? ("Jak to się mówi: Żyjemy we wspaniałej epoce").



Przyjrzyjmy się lokalnym i planetarnym osiągnięciom.
Tym bardziej, że nic się nie dzieje bez naszej zgody:

Scena 1: Czeka cię podróż samolotem

Rok 1969 : Lecisz samolotem Air France, otrzymujesz porządny posiłek, a do picia możesz zamówić, na co masz ochotę. Podają śliczne stewardessy, a twój fotel jest tak szeroki, że mogłyby w nim usiąść dwie osoby.
Rok 2009 : Wchodzisz do samolotu wciąż dopinając pas, który służba celna kazała ci wyciągnąć ze spodni, żebyś mógł przejść przez kontrolę. Wciskasz się w fotel, a jeśli pozwolisz sobie głębiej nabrać powietrza - ugodzisz łokciem w sąsiada. Jeśli poczujesz pragnienie - steward przyniesie ci kartę napojów o cenach niesłychanych.


Scena 2 : Michałek wybiera się po lekcjach do lasu i pokazuje swój scyzoryk Jasiowi, z którym ma zamiar zrobić sobie procę.

Rok 1969 : Dyrektor szkoły widzi scyzoryk i pyta Michałka, gdzie go kupił, bo ma zamiar kupić sobie taki sam;

Rok 2009 : Szkoła zostaje czasowo zamknięta, wezwana zostaje policja, a Michał trafia do aresztu. Radio i telewizja wysyłają sprawozdawców, którzy będą informować na bieżąco, co się dzieje przed drzwiami szkoły.


Scena 3 : Dyscyplina szkolna

Rok 1969 : Wygłupiając się w szkole, przekroczyłeś dopuszczalne granice. Nauczyciel daje ci po łbie. Kiedy wrócisz do domu - ojciec ci dołoży ze swojej strony.

Rok 2009 : Wygłupiając się w szkole, przekroczyłeś dopuszczalne granice. Nauczyciel prosi o wybaczenie. Twój ojciec, aby cię pocieszyć, kupuje ci motocykl. A sam jedzie do szkoły, żeby przywalić profesorowi.


Scena 4 : Franek i Marek mają nieprzyjemną wymianę zdań, a po lekcjach przez chwilę się tłuką.

Rok 1969 : Reszta klasy kibicuje. Wygrywa Marek. Chłopcy podają sobie ręce i zostają kumplami na całe życie.

Rok 2009 : Szkoła zostaje czasowo zamknięta. Radio i telewizja krzyczą o fali brutalności w szkołach. Le Soir poświęca sprawie 5 kolumn na pierwszej stronie.


Scena 5 : Na swojej ulicy Eryk rozbija przednią szybę samochodu. Ojciec, przy pomocy pasa, uczy go życia.

Rok 1969 : Eryk będzie od tej pory uważał. A poza tym rośnie normalnie, uczy się, studiuje i zostanie doskonałym biznesmenem.

Rok 2009 : Policja zatrzymuje ojca za znęcanie się nad dzieckiem. Eryk przyłącza się do bandy młodocianych przestępców. Psycholog przekonuje siostrę Eryka, że ojciec ją seksualnie molestował i zamyka tatusia w więzieniu.


Scena 6 : Jasio w czasie biegu przewraca się, kaleczy sobie kolano i wyje. Pani Joanna, nauczycielka WF, podbiega do niego i przytula, żeby go uspokoić.

Rok 1969 : W ciągu dwu minut Jasio dochodzi do siebie i biegnie dalej.

Rok 2009 : Pani Joanna zostaje oskarżona o akt perwersji wobec dziecka, wyrzucona ze szkoły i skazana na 3 lata z zawieszeniem. Przez 5 lat Jasio wędruje od jednej terapii psychologicznej do drugiej. Rodzice Jasia żądają od szkoły odszkodowania z procentami za zaniedbania, a od profesorki - za szok emocjonalny dziecka. Oba procesy wygrywają. Profesorka, bezrobotna i zadłużona, popełnia samobójstwo, rzucając się z wysokiego piętra na bruk. Jakiś czas później, Jasio umrze od nadużycia narkotyków w podejrzanym lokalu.


Scena 7 : Nadchodzi dzień 28 października

Rok 1969 : Nic się nie dzieje.

Rok 2009 : Dzień przejścia z czasu letniego na zimowy: ludzie cierpią na bezsenność i depresję.


Scena 8 : Koniec wakacji

Rok 1969 : Po 15 dniach rodzinnych wakacji w Bretanii, w przyczepie holowanej przez Peugeot 403, wakacje kończą się. Wracasz do roboty świeży i z chęcią.

Rok 2009 : Po 2 tygodniach na Seszelach, zapłaconych dzięki bonom wakacyjnym Rady Zakładowej, wracasz zmęczony i rozwścieczony przez 4 godziny czekania na lotnisku i 12 godzin lotu. W pracy będziesz potrzebował tygodnia na dojście do siebie na skutek przesunięcia godzin.



Czyż nie jest tak, że każdy ma to, na co zasługuje?
Owszem - ale to stwierdzenie jest równie kategoryczne, jak okrutne. Przecież my, ludzie, jesteśmy jak woda? Pojawia się dziura w ziemi, a my wpływamy...

Ach, jak przyjemnie
Kołysać się wśród fal,
Gdy szumi, szumi woda 
I płynie sobie w dal.

No dobrze, ale jaka to tajemnicza ręka pociąga za spłuczkę?
Od ponad dwustu lat.
A od czterdziestu - coraz silniej.
Ktokolwiek by jednak nie pociągał, to przecież mamy zawodowych obrońców. Wyposażonych w lornetki i syreny alarmowe. Za nasze składki i podatki. Przyznali sobie władzę i rząd dusz - są więc odpowiedzialni. Odpowiedzialni za brak krzyku z wysokiej wieży. Za zaniedbania (ileż to, ludzie, zaniedbałem - mym mikrofonem i mym ciałem!).
Gdzie byli i gdzie są, kiedy głupota i podłość, chytre i zwinne, wsuwają się do mózgów przez kieszenie i oczy?


Wszyscy oni:

Filozofy, historycy,
dyplomaci, politycy,
podróżnicy, dziennikarze
i duchowni nowinkarze.
Socjolodzy, psycholodzy,
i od seksu różni ...odzy.
Gdzie pisarze i malarze,
marynarze i rakarze,
myśliciele, wierzyciele,
młody byczek, stare cielę,
pewna trzoda-elektroda
(okno zamknie, czadu Doda).
Gdzie jest Kuba, Kuby luba,
niedorzecznik - rządu tuba,
gdzie jest Zdradek-Nieporadek,
Miro, Rycho, Zdzicho, Radek,
Waldy, Pinda, Lady Zga-ga,
ta królowa Figo-Faga.
Gdzie my wszyscy, jak wspomniałem,
pośród których też pływałem,
(całym ciałem kontakt miałem,
jak wół z wołem, jak wał z wałem).. .?
*
Gdzie my? - W zębach, zanim urwę,
zmiędlę tylko szybką k..rwę
(jak by coś mi miało dać
nadużycie słowa "mać").








A teraz niech każdy sobie ze scenami i "obscenami" zrobi, co zechce.



10 marca 2011

Tak od rana płynie Sekwana (10)





Poczta emailowa przyniosła mi dzisiaj historyjkę zatytułowaną "Leçon d'économie" (Lekcja ekonomii). Postanowiłem przetłumaczyć, nadać jej ostrożny tytuł "Przypowieść ekonomiczna" i opublikować.
Czyż nie powiada przysłowie "Młodym robić, mężom rządzić, starym modlić się przystoi.", a tu moment zamyślenia dla jednych, drugich i trzecich.

Przypowieść ekonomiczna

Rzecz dzieje się na Południu, w małym miasteczku, które żyje z turystyki. Niestety, z powodu kryzysu nie ma już turystów. Wszyscy od siebie pożyczają, żeby przeżyć.
Mijają miesiące, w biedzie.

W końcu przybywa turysta i wynajmuje pokój w hotelu.
Płaci za pokój banknotem 100 €.

- Jeszcze turysta nie dociera do drzwi pokoju, jak właściciel hotelu pędzi do rzeźnika, któremu jest winien właśnie 100 €.
- Rzeźnik goni z tym banknotem do hodowcy, który jest dostawcą mięsa.
- Hodowca natychmiast udaje się do prostytutki, której jest winien 100 € za usługi.
- Prostytutka idzie do hotelu, żeby zapłacić 100 € za wypożyczanie pokoju "na godzinę", od czasu kryzysu wynajmowanego na kredyt.

Banknot znajduje się z powrotem na kontuarze recepcjonisty.
Turysta schodzi do hallu, zabiera pieniądze, ponieważ pokój mu nie odpowiada, i znika.

Nie doszło do żadnych wydatków, nikt nie zarobił, nikt nie stracił. Tymczasem - nikt już w miasteczku nie ma długów.
Ejże, czy przypadkiem nie w ten sposób próbujemy rozwiązać światowy kryzys?











A ja?
A ja teraz pójdę do najbliższego hotelu i popatrzę, czy właściciel nie łapie się za któryś wyłożony banknot i nie leci gdzieś, bo ja wiem - do rzeźnika,... albo wprost do dziewczyny przed drzwiami.

Tylko, kto dzisiaj w hotelu płaci gotówką?!