motto:
Gołębiami
brukowany Kraków...
Katolicy
postępowi nie dadzą o sobie zapomnieć.
Psują, czego się dotkną. Poprzebierani są w najróżniejsze
szaty, od niebieskich kombinezonów po fraki, te ostatnie ozdobione
orderami tak błyszczącymi, że podium na wystawie wyżłów popada
w kompleksy.
Zagrożenie
katolewactwem jest różnej natury.
Katolewacy niskiej rangi są niebezpieczni, bo są
liczni i mają prawo głosu.
Nienawidzą głodu w Afryce, kochają Owsiaka, zatykają uszy na
każdy wyrazisty pogląd, stroszą futro
na dźwięk słowa "patriotyzm" i odczuwają stały,
niejasny niepokój sumienia, ewoluujący w stronę przepraszania za
przeszłość.
Wysoko
nad nimi, w górnych rejonach piramidy, w obłoku tradycyjnego
samozachwytu, z zawłaszczonym okiem opatrzności pod pachą, stoją arystokraci z
rodów dostarczających szambelanów papieskich, wielkich filantropów
i sławnych polityków. Rzadkie są w tym środowisku przypadki
demonstracji poglądów nie mieszczących się w gamie politycznej
poprawności, na co zapewne ma wpływ ich krew, która - pozostając
banalnie czerwona - miewa komponent w kolorze, wskazującym
na wprowadzenie do rodziny posażnej
brunetki w chwili niepowodzeń w
interesach.
Jeśli
pominąć kategorię starozakonnych baronów z ostatnich dwóch
wieków, pozostałe znakomite rody niejednokrotnie miały okazję
słyszeć ewangeliczne "łatwiej jest wielbłądowi przejść
przez ucho igielne, niż bogaczowi do królestwa niebieskiego" i w
konsekwencji pomyśleć, że ze zbawieniem żartów nie ma.
Fundamenty pod działalność pro
publico bono dodatkowo stwardniały, kiedy rozwój
środków
masowego przekazu umożliwił
szum medialny wokół wyścigu
do naprawiania świata, rządzącego się dotąd w sposób
niedopuszczalnie naturalny.
Jakkolwiek
silnie nie wiałby wiatr historii,
zawsze jest coś, co ten wiatr poprzedza. Mam na myśli
zapach, zbyt dyskretny na zwykły nos. Najszybciej wykrywa nowe
prądy nos haczykowaty; skoncentrujmy
się jednak na nosie arystokratycznym,
który działa wolniej, za to jego właściciel węszy w w dobrym
międzynarodowym towarzystwie. Żeby
było jasne, Czytelniku - we wrażliwości organu węchu nie ma nic,
ale to nic złego i honni soit qui mal y pense.
W tym przekonaniu utwierdzi się każdy, kto zajrzy do opisu drogi życiowej europosłanki PO, Róży Marii Barbary Gräfin von Thun und Hohenstein, od chwili
wydania pierwszego krzyku w Krakowie, w kwietniu 1954 r., do
najświeższego krzyku przed obliczem dziennikarza onetu.pl,
Przemysława Henzela:
"Nie wykluczam, że w stosunku do Węgier popełniliśmy błąd. W PE coraz częściej słychać głosy, by wrócić do tematu Węgier, i by Polskę i Węgry traktować w podobny sposób. (...) Są wyraźne przesłanki, że stan demokracji na Węgrzech powinien zostać poddany przeglądowi przez instytucje UE. Dzisiaj nie tylko ze strony socjalistów, liberałów i Zielonych, ale także ze strony samej Europejskiej Partii Ludowej, słychać bardzo wyraźne głosy, mówiące, że EPP nadal zachowuje się zbyt łagodnie wobec Fideszu."
Foto Radek Pietruszka PAP |
Kiedy
dziennikarz zauważył,
że, według
PiS i jego sojuszników, do wszczęcia
procedury wobec Polski doszło "w
wyniku działań polityków partii opozycyjnych, przede wszystkim PO",
oraz że w
wydychanym przez PiS powietrzu
unosi się zapach oskarżenia
o donosicielstwo
i Targowicę,
Róża Thun pouczyła amatorów łatwizny
intelektualnej,
że takie rozumowanie jest "strasznie
zaściankowe", bo świat i bez nas wie, co się u nas dzieje. A
mówiąc o Fransie Timmermansie i
europosłach, surowo ostrzegła, że "najgorsze
dla Polski byłoby, gdyby te osoby odpuściły sobie tematy związane
z naszym krajem" w
sytuacji, kiedy nikt inny nie przygląda się Polsce z równie "ogromnym
niepokojem i troską".
Warto
usiąść
i się zastanowić. Nawet
młodzież
wie, jak w
1939 r.
skończyła się dla nas utrata czułości
ze strony niemieckiego
polityka Adolfa H., jakie
były konsekwencje braku
codziennej troski
o Polskę ze strony Anglii i Francji, a w końcu, co
stało się z Polską, kiedy
na Konferencji Jałtańskiej zachodni
politycy odpuścili sobie tematy
związane z naszym krajem.
Wygląda
więc na
to, że
warto podjąć ryzyko wyzwolenia
się spod
rodzicielskiej
ręki, w tej unijnej rodzinie, gdzie
sypialnia ma charakter przechodni. Oznacza to również, że
wypadałoby dać po łapie wszystkim
podnieconym szympansom z naszej opozycji
Bonobo,
przyzwyczajonej do unijnych
bananów i
rozrywek.
Otrzymuję
regularnie newletters od partii założonej przez Carla Langa,
jeszcze kilka lat temu wysoko postawionej osobistości we Froncie
Narodowym. W liście z 18 stycznia przeczytałem m.in.:
Wojna o wodę jest faktem geopolitycznym. Napięcie wokół źródeł Nilu, między Egiptem, Sudanem i Etiopią powinno przypomnieć Europie ważność zasobów słodkiej wody. Ale to zagadnienie jest bez wątpienia zbyt ekologiczne dla tych, którzy są wyłącznie zainteresowani metysażem, małżeństwem dla wszystkich, promocją gender, wynajmowaniem brzuchów kobiet i zapłodnieniem in vitro.
A
czym w Unii interesuje się Europejska Partia Ludowa, do której
należy PO i PSL?
Z
jej programu wynika, że wszystkim,
a w ramach wszystkiego - "długoterminową strategią
przyciągania utalentowanych i wykwalifikowanych pracowników z
innych obszarów świata".
Pomyślałem
o krajach rozwijających się i przeszły mnie ciarki.
I
czym jeszcze? Z
przytoczonych westchnień
hrabiny Thun wynika,
że również dobraniem się do skóry Viktorowi Orbanowi i partii
Fidesz. Naturalnie, po udanej
próbie upokorzenia
Rzeczpospolitej.
Meine
Gräfin, coś mi jednak
mówi, że nie dojdzie
ani do jednego, ani do
drugiego.