Wiadomość o zmianie miejsca pochówku Janusza Kurtyki uniosła mnie w powietrze, ale informacja, że - być może - zadecydowały o niej jakieś klasyczne męsko-damskie okoliczności natury obyczajowej, pomogła mi opaść.
Na pewnym forum przeczytałem hipotezę, że pierwsze skrzypce zagrała w operacji dawna SB, a zwłaszcza jej "były donosiciel". Skorzystałem z linku i ujrzałem, do jakiego stopnia zdenerwowali się na przykład
ŻOŁNIERZE WYKLĘCI.
Nie wiem, jak było, ale wiem, co myślę:
Kardynał Dziwisz mógłby prawdopodobnie po prof. Ziejce przespacerować się, a na koniec na nim usiąść - ewentualny wątek obyczajowy byłby jednak dla Kurii trudny do przełknięcia. Pamiętamy, że Piłsudskiego położono na Wawelu po ostrej batalii z władzami kościelnymi.
Jeśli ktokolwiek chciał chwycić się za głowę z powodu obskuranckiej postawy Kościoła, niech sobie przypomni, że chodzi o wkładanie trupów do świątyń katolickich, a świątynie te,
par la force des choses, mają swoje wymagania co do świętości życia.
Radosnej twórczości w zakresie kończenia tras konduktów żałobnych w kościołach poświęciłem już felietonik
"Z pamiętnika wikarego (1)" , mający być moim nieśmiertelnym wkładem w zarządzanie śmiertelnymi po śmierci.
Otóż, gdyby to ode mnie zależało, to prędzej w
Katedrze Wawelskiej pochowana zostałaby Kasztanka niż jej właściciel. Koń mógłby przypominać wota, a stara (pogańska jakaś?) praktyka czynienia z miejsc modlitwy targowisk próżności albo muzeów narodowych zostałaby raz na zawsze zatrzymana. I nie zajmuję się w tym momencie ani samym Piłsudskim ani kwestią jego historycznej wielkości.
Słuchałem niedawno Napieralskiego u Lisa i wygląda na to, że kolejka prezydentów do darmowego dla rodzin pochówku w Katedrze Wawelskiej obejmuje preziów jak leci. Bez pytania, czy chociaż wierzący.
(A może by tak wystartować ... w wyborach ?)