Na głowie worek, w worku otworek
burqa
We francuskim Zgromadzeniu Narodowym głosowano wczoraj nad projektem rządzącej UMP w sprawie zakazu burqi i niqabu w miejscach publicznych. Inaczej mówiąc, chodzi o zakaz noszenia na głowie jednego z dwóch rodzajów worka, bez którego niektórzy muzułmanie nie chcą swoich kobiet pokazać ludziom.
A zaczęło się pozornie niewinnie:
Prezydent Pompidou (1969 - 1974) wpadł na pomysł, że utarcie nosa bardzo silnym lewicowym związkom zawodowym może być dokonane w formie sprowadzenia do pracy taniej siły roboczej z północnej Afryki. Wzniesiono w związku z tym sporo hoteli robotniczych, zwerbowano licznych chętnych o opalonych twarzach i niskich wymaganiach, po czym zadbano o rozpowszechnienie opinii, "że Francuzom nie chce się pracować fizycznie".
Proceder się przyjął.
Nowoprzybyłym tak spodobało się we Francji, że masowo nabrali ochoty na dzielenie się szczęściem z żonami, dziećmi, teściowymi, szwagrami, etc., aż po kuzynów i znajomych z bliskich dzielnic i dalekich wiosek. Niektórzy przyjęli strategię małżeństw z kobietami tubylczymi (francuskimi). Popularność Francji rosła, a wraz z nią - obca populacja, coraz bardziej opalona, bo coraz mniej ograniczona do Maghrebu.
Ponieważ do pomysłu "łączenia rodzin" jeszcze nie doszło, wynalazek cierpliwie czekał na swoje odkrycie. Czekanie było tym bardziej uzasadnione, że byli tacy (i to nie jacy-tacy), którzy, nienawidząc Fracuzów za różne sprawy i sprawki z czasów II Wojny Światowej, mieli ochotę na zaludnienie terytorium elementem niefrancuskim. A że dysponowali prawicowymi pieniędzmi i lewicowym zmysłem do klasowego interesu, to kolorowy proletariat-elektorat potężniał szybciej niż spostrzegawczość rdzennych Francuzów (nie zapominajmy, że równolegle działała Simone Weil, której zapał do pracy miał się przełożyć na 200 tysięcy niedoszłych noworodków rocznie).
Gdziekolwiek zaczyna śmierdzieć potencjalnym, jeszcze nieużywanym elektoratem, lewica zdąży przed hienami. We Francji jednak jeszcze szybsza okazała się pewna formacja, uważana za prawicową: prezydentem kraju był Giscard d'Estaing (przyszły ojciec biologiczny Konstytucji Europejskiej i Traktatu Lizbońskiego), premierem - zasłużenie popularny w Polsce Jacques Chirac, ministrem spraw wewnętrznych - Michel Poniatowski, a ministrem zdrowia - wspomniana Simone Weil, grająca obecnie rolę (nieśmiertelnego) członka w Académie Française. W 1976 r. wprowadzono prawo do łączenia rodzin i, trzeba przyznać, sukces był niewiarygodny. System ubezpieczeń zdrowotnych i społecznych sprawił, że kto mógł - rodzinnie się łączył, a ze świątecznej atmosfery postanowili skorzystać menadżerowie z szarej strefy po obu stronach Morza Śródziemnego, co zaowocowało milionami nowych miłośników cywilizacji europejskiej, wciąż jeszcze z grubsza chrześcijańskiej.
O ile hihi-prawica zaglądała raczej w zęby i mięśnie imigrantów, o tyle lewica nie zapominała o duszy. Te miliony mogły, a więc powinny zamienić się w głosy wyborcze. Trzeba było jednak zasadzić w każdej duszy ziarno.
Oto na przykład ziarno nieboszczyka Franciszka Mitteranda: "Jesteście tutaj u siebie".
Innym ziarenkiem popisał się wciąż politycznie ruchliwy Michel Rocard: "Francja, to terytorium, na którym żyją w pokoju różne mniejszości".
Zadbano o diabolizację i marginalizację polityczną Frontu Narodowego Jean-Marie Le Pena, i biznes mógł się na dobre rozwinąć. Obecnie o obywatelstwo nie ma nawet potrzeby się starać. Bez względu na to, jaki imigrant nas spłodził, jeżeli znaleźliśmy się we Francji w wieku lat jedenastu, to po osiemastej wiośnie życia stajemy się automatycznie Francuzem. Albo Francuzką.
Stan rzeczy dzisiaj:
Nikt nie wie dokładnie, ilu jest obcokrajowców bez papierów. Co do reszty, to mówi się, że stanowią ok. 10 procent populacji. System dodatków na dzieci sprawia, że utrzymanie wysokiej sprawności seksualnej jest w modzie. Pierwsze pokolenie imigrantów zachowywało się i zachowuje mniej więcej poprawnie, ale już następne grzeczne nie są i proporcje etniczne wśród lokatorów więzień są dla "czystych" Francuzów wprost poniżające. Pojawienie się białego w kolejce do mieszkania socjalnego wywołuje w tej kolejce wesołość, a jeśli białemu uda się i zamieszka na "osiedlu", to lepiej żeby nie miał samochodu, słuchu, wzroku i organu powonienia, oraz żeby wcześniej zaopatrzył się w solidny zapas pokory.
Naturalnie, pierwszymi ofiarami tej sytuacji są sami nowoprzybyli. To oni przeważnie prowadzą autobusy i to na nich skupia się ostatnio gniew ludu, ilekroć miejscowa policja wychyli nos z komisariatu i ośmieli się powęszyć za narkotykami, psując interesy miejscowym przedsiębiorcom, zasłużenie silnym i słusznie bogatym.
Nie brak jednak zadowolonych :
- Kapitaliści, fabrykanci, restauratorzy i hotelarze są zadowoleni, bo mają do dyspozyji niewolników, których utrzymuje, kształci i leczy podatnik.
- Lewica prawicowa jest zadowolona, bo zadowoleni są "kapitaliści, fabrykanci, restauratorzy i hotelarze", patrz wyżej.
- Lewica lewicowa jest zadowolona, bo w wyniku klasowej transfuzji wraca jej na gębę czerwony kolor.
- Postępowcy są zadowoleni, bo realizuje się postęp. Kosztem mieszczucha.
- Masochiści są zadowoleni ze względu na liczne okazje ekspiacyjne - mogą w nieskończoność przepraszać za przewagę cywilizacyjną, jaką biały człowiek uzyskał nad resztą świata. W nieustannym przepraszaniu mogą liczyć na Kościół Katolicki i różnych niekatolików, którzy pilnują, żeby kościelna ręka nigdy w wystukiwaniu mea culpa nie ustała.
I już wszystko byłoby nie tylko dobrze, ale nawet coraz lepiej,
... gdyby tradycyjnym mieszkańcom Francji nie zaczęły otwierać się oczy, a islamistom nie odbiło za wcześnie.
A "odbiło" właśnie w kwestii pozbawiania swojego babskiego inwentarza szansy na urok, na elementarną wolność, na udział w życiu zawodowym i na jakąkolwiek samorealizację, wykraczającą poza uszczęśliwianie swojego brodatego właściciela i wychowanie dzieci zgodnie z jego recepturą.
Tymczasem twarz wciąż gra w cywilizacji europejskiej pewną rolę. W dodatku lubi ją widzieć urzędnik, oficer paszportowy na lotnisku, lekarz, policjant, nauczyciel i kandydat na narzeczonego. A także przechodzień i klient, który w przeciwnym razie nie wie, co się chowa pod workiem i czy to coś nie wyciąga właśnie zawleczki z popularnej na Bliskim Wschodzie "rozrywki".
W związku z tym, Belgia jako pierwsza zakazała paradowania w niqabie i burce, a Francja właśnie się za to wzięła.
Do mniej więcej prawicowej UMP dołączyła się lewica biznesowa, czyli socjaliści. Nie mogła inaczej, bo islam zaczyna zagrażać biznesowi.
Dla odmiany, nieustannie zwalczająca wszelką religię, komuna stalinowska i trockistowska jęła ze zgorszenia drzeć na sobie marynarki i żakiety. Marie-George Buffet jest na przykład przeciw "wszelkiemu zamykaniu kobiet i dziewczynek w czymkolwiek, co byłoby niezgodne z zasadami równości i swobody w dysponowaniu ciałem", ale jednocześnie ta sama Marie-George Buffet nie ma wątpliwości, że "żadne prawo nie rozwiąże problemu burqi, tylko walka ze społeczeństwem patriarchalnym, które utrzymuje kobiety w roli podrzędnej".
Szefowa Komunistycznej Partii Francji (PCF) jedyny sposób na burqę upatruje w "rozwoju laickości i równości, edukacji, zachęcaniu do różnorodności społecznej, oraz promocji praw kobiet". Jej program sprawia wrażenie solidnego i obliczonego na kilkanaście lat. Dlaczego na kilkanaście? Bo wtedy wszystkie kobiety będą latały w burqach i problem sam zniknie, z pierwszym przeciągiem pod ostatnią burqą.
Bardziej oryginalne podejście prezentuje trockistowski lider "antykapitalistów", Olivier Besancenot. Do swojej listy wyborczej wstawił damę w burce i rozpalił płomień walki o nową kobietę: "laicką feministkę w islamskiej chuście" - "taki jest bowiem dzisiaj obraz integracji w dzielnicach".
W jeszcze zabawniejszym rozkroku stanęła przywódczyni Zielonych, Cécile Duflot. Ta, zdolna wyrzucić z siebie kilkaset słów na minutę kobieta, tak się zdenerwowała na starania UMP, że razem z komunistami odmówiła udziału w głosowaniu. Jak pogodzić zielony feminizm z workiem na głowie feministki jest pytaniem bez sensownej odpowiedzi i dowiódł tego sam wielki kosmiczny guru wszelkiej Zieloności, Daniel Cohn-Bendit, też teoretycznie przeciwny burce i niqabowi. Podstarzały przywódca maja '68, proszony niedawno w radio RTL o wymyślenie sposobu na burqę, podał wszystkie sposoby niemożliwe do przyjęcia, i na tym zakończył.
Według Marine Le Pen, wice-prezydentki Frontu Narodowego, problem jest groteskowy i ma charakter "serialu wyborczego", bo wystarczyłoby całą sprawę powierzyć policji, razem z odpowiednim punktem regulaminu.