W sobotę, 9 października 2010, umarł Maurice Allais, francuski ekonomista, laureat nagrody Nobla w 1988 r.
Miał 99 lat.
Pisałem o nim w styczniu, w artykule "O mondializacji", a później powoływałem się na jego poglądy, pisząc w lutym "O imigracji i o metysażu".
Maurice Allais przeszkadzał, więc honorowano jego osobę i przemilczano nauki.
Dzisiaj widać, do jakiego stopnia miał rację, ale jest też bardzo prawdopodobne, że obecnie - kiedy jest zajęty zupełnie czymś innym - do uznania nie przywiązuje większej wagi. Nam pozostaje pogodzić się z myślą, że tu na dole wciąż mamy to, na co zasługujemy (*).
Allais zajmował się w szczególności takimi zagadnieniami jak teoria równowagi ogólnej, teoria kapitału, teoria wyboru konsumenta i teoria monetarna. Jako pionier monetarnych analiz makrodynamicznych stał się autorytetem w dziedzinie teorii ryzyka i autorem sławnego paradoksu "im ryzyko jest mniejsze - tym bardziej uciekają spekulanci".
Sam się określał jako "piewca liberalizmu", ale poddawał ostrej krytyce niektóre jego nadużycia. Celem jego ataków była zwłaszcza globalizacja (mondializacja). Od samego początku wołał, że globalizacja "musi zakończyć się powszechnym brakiem stabilności, bezrobociem, różnymi niesprawiedliwościami, nieporządkiem i biedą, oraz że w ogólnym rachunku okaże się ona niekorzystna dla wszystkich stron". Utrzymywał, że "globalizacja nie jest ani nieunikniona ani konieczna ani pożądana - korzystna jest wyłącznie dla wielkich spółek międzynarodowych, które z niej wyciągają niebywałe zyski.".
Maurice Allais za życia otrzymał ze strony władz Republiki wszystkie możliwe honory i odznaczenia, a po śmierci, ze strony rządu - tyle wyrazów uznania, że wystarczyłoby nie tylko dla 16 dzielnicy Paryża, ale nawet dla urzędników kancelarii prezydenta Rzeczpospolitej.
Najwięcej racji przyznaję jednak Brunonowi Gollnischowi, wiceprezydentowi FN, który zauważył, że "Front Narodowy był jedynym ruchem politycznym, który naprawdę bił się o wcielenie w życie teorii ekonomicznych Maurice'a Allais".
_____________________________________________________________________
*) Kto zgadza się na demokrację, w której różnopłciowy czytelnik prasy kobiecej ma przy urnie wyborczej tyle samo do powiedzenia co obywatel szczerze zainteresowany odpowiedziami na podstawowe pytania, niech przestanie czytać i włączy sobie poranny program telewizyjny, w którym paniusie o polipowatym głosie i akcencie podadzą mu, z kim jest chora na bachora któraś śpiewająca zmora.
Polityka hihi-prawicowego, który przy każdych wyborach mu wmawia, "żeby głosował na prawo albo na lewo, ale żeby koniecznie głosował ", namawiam, żeby się powiesił albo przeprowadził za granicę.
Dostojnika kościelnego, który grzmi, że wstrzymanie się od głosowania jest grzechem, namawiam na parafię w Puszczy Białowieskiej, gdzie można bić głową o dąb "Bartek".
Reportera, który podtyka mikrofon i słyszy "Ja się polityką kompletnie nie interesuję, ale będę głosował na (…)" - proszę, żeby przystąpił do bezzwłocznego bicia demokraty po pysku i nie przerywał mimo nadejścia policji. Pacjent zasłużył na lekcję, policja na widowisko, a sam reporter - na konsekwencje.
Na koniec oświadczam, że jeśli ktoś uważa ostatnie zdanie za "podżeganie do nienawiści", niech wypatrzy reportera z sitkiem i wypowie tekst, o którym była mowa.