La vraie éloquence consiste à dire tout ce qu’il faut, et à ne dire que ce qu’il faut. (La Rochefoucauld)
Prawdziwa elokwencja polega na tym, żeby powiedzieć wszystko co trzeba i nie więcej niż trzeba.



11 stycznia 2011

Pozycja "na goło", twarzą do ściany






Jeśli ktoś chciałby wyrobić sobie pogląd na właściwą strategię polskiej polityki zagranicznej, to niech przeczyta parę wpisów na kilku forach, a potem niech zajmie się czymś pożytecznym. Jeśli nie wie czym - wie jego żona.
Ostatecznie może sobie kupić turnus w Tworkach albo - jeśli nie cierpi na hemoroidy - niech naciągnie odporny na ślinę pokrowiec i zasiądzie na którejś z "prawicowych" kanap.

Poczytałem właśnie o pozycji naszego kraju na światowej szachownicy, o strefach wpływu, o naszych egzotycznych, ale wciąż upragnionych sojuszach, o naszej nienawiści do pragmatyzmu i przezroczystych okularów, o tym co jest tam, gdzie powinno być to, czego nie ma, i uświadomiłem sobie, że wypadkowy wektor naszej polityki ma w czasie i przestrzeni długość bliską zeru, a zaczepiany jest raz tu, raz tu, i patrzy - raz tu, raz tam, jak gdyby miały się wypełnić słowa poety

Jakby tam właśnie były i błękitem pieściły
Jedno tę, drugie tę, pół na pół

Nie mam najmniejszego zamiaru analizować wszystkich pomysłów, ani - w związku z tym, co wyżej napisałem - silić się na ich syntezę. Chciałbym tylko pozwolić sobie na zaprezentowanie kilku spostrzeżeń. Niektóre z nich będą absolutnie banalne - ale proszę Czytelnika, aby popisał się dobrocią serca i mi tego nie wytykał.

(1) Polska jest średniej wielkości krajem, średnio ważnym ekonomicznie, bardzo źle położonym politycznie.

(2) Kolejne rządy polskie zachowują się, jakby kompletnie nie rozumiały punktu (1).

(3) Wobec faktu, że na wielkość kraju i położenie polityczne wpływu nie mamy, cała nasza uwaga powinna być poświęcona szeroko rozumianej gospodarce kraju i na takim ułożeniu sobie stosunków z sąsiadami, żeby nasz potencjał ekonomiczny, naukowy i kulturalny rósł, wywołując u tych sąsiadów zdumienie o opóznionym zapłonie.

(4) Po to wstąpiliśmy do NATO, żeby Rosja granicy nam przesunąć nie mogła, a Niemcom - przesuwać nie wypadało.

(5) Jeśli na pytanie "po jaką cholerę wstąpiliśmy do Unii Europejskiej" odpowiedź brzmi "bo nie było wyboru, a można się było tylko starać nie pełzać na kolanach" - to z faktu bycia w Unii należy wyciągnąć wnioski.

(6) Wszelkie marzenie o tym, żeby Unię szlag trafił jest nieodpowiedzialne, bo politycznie i militarnie wrócilibyśmy do sytuacji z końca lat trzydziestych ubiegłego wieku. Przeciwnie - im silniejsza i sprawniejsza gospodarczo Unia - tym wyższa może być (chociaż nie musi) nasza pozycja. Blisko i daleko.

(7) Cała nasza uwaga powinna być więc poświęcona naprawie Unii Europejskiej, zwłaszcza, że rysuje się ku temu klimat - więc "teraz albo nigdy".

(8) Nasza sytuacja w Unii jest dosyć komiczna - położyliśmy się twarzą do ściany i nie przyjmujemy do wiadomości, że leżymy bez majtek. Wystawiliśmy wprawdzie za plecy kapelusz, ale napełnia się on coraz wolniej i niewiele przykrywa.
W Unii bronimy interesów pozaunijnych, udając, że chodzi o nasze (jeśli nie udajemy, to tym gorzej, bo do głupoty dorzucamy śmieszność).
Kupujemy egzotyczną broń, latamy z wojskiem, gdzie tylko egzotyczny palec wskaże (Turcja również jest w NATO, ale ile sobie każe za usługi płacić!), próbujemy (nieudolnie) wyszarpać z Ameryki "tarczę antyrakietową" (jakby taka tarcza mogła być szczelna, a Rosja miała nagle zgłupieć i od nowa zabrać się za kolonizację terenu z trzydziestoma milionami wrogów, miłujących strajki i "palenie opon"), robimy wszystko, żeby wzbudzić nienawiść i uczucia nacjonalistyczne u wszystkich bezpośrednich wschodnich sąsiadów, bardzo staramy się, żeby podzielona i nieufna była światowa Polonia, itd. itp.

(9) Jeżeli ktokolwiek sądzi, że przedstawiona w p. (8) logika polityczna ma cechy lewarka zdolnego nasze bezpieczeństwo i gospodarkę podnieść - to niech dopisze p. (10) z argumentami. A nuż się nimi zarażę.



Na razie pozdrawiam roztropnych.
A, jeśli mnie ktoś posądzi o branie pieniędzy z Łubianki albo chodzenie na zbiórki niemieckiej V kolumny - to parsknę ze śmiechu, a potem rozważę, czy się nie obrazić. W zależności od tego, kto posądzi.






4 stycznia 2011

Kruk krukowi łba nie urwie







Plądrowanie grobów jest stare jak groby. Bez plądrowania nie byłoby ani piramid, ani Doliny Królów, i nie byłoby po co jechać do Egiptu.
Osobnik, który plądruje w nocy i męczy się osobiście - jest hieną cmentarną.
Człowiek, który plądruje w dzień i używa do tego stu fellahów  - jest archeologiem.
W każdym miejscu na świecie, gdzie istnieje podejrzenie, że ludzkie kości mogą być pomieszane z czymś bardziej wartościowym - "poszukiwacze skarbów" biorą się do roboty.

Co mają wspólnego ze sobą hieny cmentarne wszystkich krajów i epok? -  To z pewnością, że o ile przywiązują wagę do kosztowności, to na pochodzenie nieboszczyka i jego paszport gwiżdżą wszystkimi otworami spracowanego ciała.

Otóż, gdyby wiejska biedota z okolic Treblinki wyciągała złote zęby z nieboszczyków, powiedzmy, brazylijskich - żaden Wydrwigross nawet by nie czknął, ponieważ nie dostrzegłby w czkaniu ani perspektywy na zawodową pozycję z widokiem na dolary, ani samych dolarów.

Jednym słowem, jeśli zapomnieć o archeologii i ekshumacjach urzędowych, to da się zauważyć, że o ile wszelkie naganne pozageologiczne grzebanie w ziemi nie zainteresowałoby nawet kota, to pewien wariant tego grzebania jest zdolny jednych doprowadzić do pasji wykalkulowanej, a drugich - do pasji szewskiej. Chodzi o sytuację, kiedy poszukiwacz skarbów jest Polakiem, a sam skarb znajduje się w szczęce, która za życia należała do Żyda.
Rzadko już wspomina się "nazistów", którzy zabijali, a jeszcze rzadkiej kuzynów z Ameryki, którym to zabijanie - w odróżnieniu od sławnej "krowy w Palestynie" - snu nie odbierało. Natomiast uprawianie antypolonizmu nie tylko pachnie słodką zemstą i tuczy konto w banku, ale jest całkowicie bezpieczne. Możne je spokojnie uprawiać od zewnątrz i od wewnątrz. Od wewnątrz nawet lepiej, bo płaci za nie po części polski podatnik. A ten - zwłaszcza z pieczątką "młody, wykształcony, z dużego miasta" - daje się strzyc do gołej skóry.  Wystarczy, że mu edukacja narodowa i "niezależne media" wmówią, że taka jest moda.
Niezła jest ta wełna - ileż z niej doktoratów, habilitacji, medali, stypendiów, wyjazdów, doktoratów non honoris causa, etc.

Pozostaje problem wydawnictwa KRUK, które bibułę drukuje.
Ale o nim już swoje zdanie wyraziłem. W tytule.