Respect the Stupidity?
Wygląda
na to, że koszty utrzymania Stadionu Narodowego przekroczą
zero złotych. Prawda ta była z
pewnością
jego pomysłodawcom znana i to na grubo zanim pomysł powstał,
ale milczenie raz jeszcze było złotem.
Do
jakiego stopnia wszystko co u nas stoi, musi być "imienia"
kogoś lub czegoś, niech świadczy przypadek mojego kota. Kupiłem mu ostatnio nową miskę, a
ten przestał miauczeć dopiero, kiedy dokonałem jej uroczystej
inauguracji i nadałem nazwę "Palikocia miska im. Józefa
Cyrankiewicza". Klamra między przeszłością a przyszłością
musiała się kotu podobać, bo żre z niej nawet kiedy jest pusta.
Nie
obcuję na co dzień
z polską prasą i
dopiero od nieznanego mi blogera, Jacka Gądka (Onet),
dowiedziałem się, jak poważny i pilny jest problem ze stadionem.
Problem dwojakiej natury, bo chodzi zarówno o nazwę jak i o
pieniądze. Sejm ma ochotę nadać narodowej arenie imię Kazimierza
Górskiego, a były znakomity bramkarz, Jan Tomaszewski, chciałby
przyspawać sławnemu trenerowi tytuł "papież" (wszak Górski papieżem polskiej piłki był).
Poseł
PiS robi ostatnio wszystko, żeby spaskudzić własną legendę. O
znakomicie grającym Damienie Perquisie raczył powiedzieć "Jakiś
śmieć francuski, taki śmieć futbolowy, który u siebie się nie
załapał, gra u nas". Tomaszewski wydał z siebie również
taki oto głos "Boenisch i Obraniak są dla mnie przykładem
frustratów, którzy grają dla nas tylko dlatego, że w innym kraju
ich nie chcieli. Mam w dupie taką reprezentację. (...) Ja w naszej
kadrze nie chciałbym nawet Ronaldinho, jeśli tylko on chciałby dla
nas grać. Smuda często za przykład podaje Niemców. Niech on
wreszcie w swoim bezmaturalnym móżdżku zrozumie, że Podolski, czy
Oezil wychowali się w Niemczech."
Co
tam jednak poseł Tomaszewski, kiedy istnieje i prosperuje poseł
Palikot.
Uważano
kiedyś, że
dżentelmeni nie mówią
o pieniądzach. Kiedyś
jednak nie wiedziano o hodowli nowej rasy
dżentelmenów. A ponieważ nazwa wystawionego za pieniądze
podatnika stadionu wartość ma, trwają
rozmowy z dużymi firmami. Co tam
stadion - za kilkanaście milionów
złotych rocznie niejeden nowy dżentelmen podmieniłby imię na nagrobku własnej
matki.
A poza tym, sport się już na tyle rozpłynął w biznesie, że na
styku od dawna już żadnych iskrzeń nie widać.
Najbliższa
przyszłość więc pokaże,
co
się ukaże na sztandarze.
Tymczasem
jednak ja, Rozpuszczalnik, postanowiłem wziąć konstruktywny udział
w debacie i przedstawić następującą propozycję nazwy Stadionu
Narodowego:
"Bank
Pekao-Lotos-Gminna Spółdzielnia Samopomoc Chłopska-Orlen-KGHM-PKO
BP-PZU-Orange-Stadion Haratania w Gałę-im. papieża Kazimierza
Górskiego i cezara Grzegorza Lato"
Istnieje
naturalnie możliwość zachowania nazwy "Stadion Narodowy",
ale czy taka ekstrawagancja ma szansę się przebić?
Respect Sport
Wyraziłem
wyżej pogląd, że granica między sportem a biznesem zatarła się
prawie całkowicie. Kluby stały się przedsiębiorstwami, a
przedsiębiorstwa różnych Abramowiczów (patrz Chelsea) takich jak
ja nie interesują. A resztki sportu chowają się w reprezentacji
kraju. Podczas jej występów nad głowami zebranych Polaków
przelatują hetmani i husarze, a dusze i usta sportowców śpiewają
ten sam hymn. Każda porażka nabiera podwójnego ciężaru, a
każde zwycięstwo daje poczucie dumy, zapomnianej od cudu nad
Wisłą.
Taki
sport powienien mieć swoje wymagania.
I
styl.
Styl
sprzed 73 lat. Conajmniej!
Oświadczam
więc z całą powagą:
Stanowisko prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej powinno mieć charakter honorowy. Prezes nie powinien otrzymywać innych pieniędzy jak tylko zwrot kosztów. Prezes powinien mieć zdolność honorową, środki własne i czas na sprawowanie funkcji. Powinien być otoczony Komitetem honorowym, a pensje powinno pobierać wyłącznie jego biuro. Prezes nie musi wyglądać jak pingwin, ale powinien się nosić z godnością.
Basta!
Respect Diversity (?)
Ponieważ
sam nie odczuwam żadnego mechanicznego respektu wobec diversity jako zbioru wszystkiego, co się ode
mnie różni, a szacunek mam wyłącznie dla człowieka, bez względu
na kolor skóry, to nie rozumiem, co miałoby być przedmiotem
tego respektu, który straszył w każdym kącie ekranu telewizyjnego
podczas Euro 2012.
Chodziło
być może dodatkowo (nie śmiem przypuszczać) o sodomitów i
gomorytki, o transwestytów, feministki zimne i gorące, wyznawczynie
i amatorki gender studies oraz przedstawicieli innych sekt długo- i krótkoterminowych.
Przeskoczę
te wszystkie tutti-frutti
i skupię się nad wyznawanym przez polityczną poprawność
metysażem drużyn. Na razie obecności 50% kobiet w męskich
drużynach jeszcze się nie wymaga, ale 1 co najmniej czarny wydaje się konieczny. Koloru jego skóry nie wolno ani zauważyć ani
skwitować głosem czy gestem. Jak idiotom wiadomo, nie ma nic
bardziej wstydliwego niż barwa i włosy człowieka - stąd każda
widoczna reakcja jest ścigana policyjnie i prawnie.
Kiedy jedna baba drugiej babie mówi "jakoś kiepsko pani
dzisiaj wygląda", żaden policjant pały nie wyciągnie, ale
kiedy widownia zawoła "murzyn", to drży od
zgorszenia FIFA i dygocze niezależne sądownictwo.
Jest
to szczególnie zabawne podczas transmisji meczów bokserskich. Jeden
wojownik jest na przykład biały jak fryzyjski Niemiec wyjęty z
mąki, a drugi perfekcyjnie czarny w swoich partiach widocznych. I
oto komentator, robiący w portki ze strachu przed posądzeniem o
brak respektu wobec diversity, zaczyna bełkotać:
Rysuje
się przewaga zielonych spodenek w niebieskie paski nad żółtą, co
ja mówię, pomarańczową koszulką. Ale pomarańczowa koszulka
wyprowadziła właśnie bardzo silny prawy prosty i niebieskie paski
nakryły się zielonymi majtkami. Definitywnie, bo sędzia przestał
liczyć, a pomarańczowa koszulka skacze do góry i wypluwa z ust
ochraniacz, ukazując ząbki białe i drapieżne, Boże co ja mówię
- jakie drapieżne, wyrzucą jak nic!
Zatrudniony
przez obłudników hipokryta boi się śmiertelnie o posadę i nie
wykrztusi z siebie, że Black odesłał białasa do Walhalli, albo
odwrotnie - biały czarnego na sawannę, do lekkich słoni i ciężkich
motyli.
Tak
jakby, raz jeszcze, godność człowieka zawierała się w
pigmentacji skóry.
Nie
sposób, na marginesie, nie zauważyć, że po mistrzostwo Europy
sięgnęła drużyna bez najmniejszego widocznego diversity,
oraz że wyjątkowo wcześnie odpadły te ekipy, które przyjechały
na mistrzostwa z diversity aż napuchłymi.
Diversity,
nawet jeśli
umie kopać
piłkę,
często
hymnu narodowego nie zna albo śpiewać
nie chce, barwy kraju nie są
jego barwami, a obiecana premia nie przekracza jego tygodniowego
zarobku w klubie.
Stąd
nauka jest dla żuka -
żuk
na żonę żuka szuka!
Stąd
nauka jest dla żuka, powtórzę za Brzechwą.
Ale
co, jeśli żuk nie chce się przyznać, że jest żukiem?
Ze
strachu albo dla pieniędzy?