Co nam wolno, co konieczne, co zrobimy...
Roberto de Mattei |
Zagadnienie "co nam wolno", musi być poprzedzone choćby zwięzłą analizą stanu rzeczy. Posłużymy się materiałem z najlepszego źródła. "Duch rzymski zaginął w Watykanie" (L'esprit romain s'est perdu aujourd'hui au Vatican) – oto tytuł wywiadu, udzielonego przez prof. Roberto de Mattei serwisowi internetowego Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X we Francji, "La Porte Latine" (profesora de Mattei, jako katolika i intelektualistę, przedstawiać nie trzeba).
Jak
to określa redakcja serwisu, Roberto de Mattei mówi "bez
ogródek, bez ustępstw, bez lęku przed obrażeniem
pięknoduchów i ugodowców wszelkich
odcieni (sans craindre de froisser
les bien-pensants et les consensuels de tous horizons)".
Oto
wybór kwestii poruszonych w wywiadzie
(zachęcam Czytelnika do absolutnego
skupienia, bo też pytania i odpowiedzi
charakteryzują się rzadką konkretnością i precyzją, mam
nadzieję, również w moim
streszczeniu i
z moimi przerywnikami – R.)
:
(La Porte Latine) Kościół rzymsko-katolicki w przededniu schizmy?
(Roberto
de Mattei) Ogólnie
rzecz biorąc, przez termin schizma
rozumie się odmowę poddania się władzy papieskiej, tak
jak to uczynili chrześcijanie
"ortodoksyjni" w roku
1054, ale schizma może również odnosić się do horyzontalnego
pęknięcia wewnątrz Kościoła.
Zgodnie ze stanowiskiem prawie całości
teologów, może znaleźć się w
sytuacji schizmy każdy,
kto na
przykład odmówiłby
"podporządkowania
się prawu
i konstytucji danej Kościołowi przez Chrystusa oraz
przestrzegania tradycji ustanowionych w Kościele Powszechnym od
czasów apostolskich".
Znajdujemy
się dzisiaj w centrum schizmy horyzontalnej, ponieważ Kościół
jest wewnętrznie podzielony między różne i przeciwstawne
tendencje, ale także w stanie schizmy pionowej, ponieważ władze
Kościoła wydają się coraz bardziej odsuwać od doktryny i jej
tradycji.
Jest
to jednocześnie schizma "ukryta", bo, mimo swojej
jawności, nie jest zauważana przez większość wiernych.
Sytuacja jest dramatyczna, ponieważ nie ma
precedensu teologicznego i kanonicznego.
(LPL)
Czy dzisiejsza schizma nie polega na
buncie "praktyki", która zaczęła stawiać się przed doktryną? A
jeśli tak, to w jakim stopniu można powiedzieć, że schizma narodziła się
razem z Soborem Watykańskim II?
(RdM) Wszystko zaczęło się 11 października 1962, w dniu otwarcia soboru. W swoim
przemówieniu Gaudet Mater Ecclesiae Jan XXIII narzucił
soborowi ideę pierwszeństwa duszpasterstwa nad doktryną. Doktryna została
pochłonięta przez pastoralizm, sprawiający wrażenie "teologicznej
transpozycji filozofii marksistowskiej, zdefiniowanej przez młodego
Marksa w Tezach o Feuerbachu". W drugiej tezie Karol
Marks utrzymuje, że człowiek powinien doszukiwać się prawdy
nie w postulatach i teorii, tylko w faktycznym stanie rzeczy, a w
tezie jedenastej Marks twierdzi, że zadanie filozofa nie polega na interpretowaniu świata, tylko na jego przekształcaniu.
Jeśli
papież Franciszek w swojej pierwszej adhortacji Evangelii gaudium
oraz w swojej "zielonej" encyklice Laudato si
twierdzi, że "rzeczywistość jest ważniejsza od idei",
to tym samym akceptuje prymat praktyki w sensie marksistowskim i
obala prymat kontemplacji, na której opiera się filozofia zachodnia
i chrześcijańska.
Ta
Franciszkowa koncepcja jest jasno wyrażona w osławionej adhortacji
Amoris laetitia, w której papież wprawdzie nie podważa
jawnie nauki Kościoła w kwestii powtórnych małżeństw ludzi
rozwiedzionych, ale utrzymuje, że należy oddalić się od sztywnej
idei w stronę sumienia osoby rozwiedzionej bądź jej kierownika
duchowego. Jednym słowem, nowe duszpasterstwo miałoby proponować
etykę dostosowaną do konkretnych przypadków
indywidualnych. Ludzkie działanie miałoby oderwać się od
prawa boskiego i naturalnego na rzecz podążania
za biegiem historii.
(LPL)
5 stycznia zwrócił
się Pan z
apelem
do wszystkich osób sprawujących w Kościele władzę, aby
nie wahali się przed synowską
krytyką i moralną separacją od ludzi odpowiedzialnych za
postępujące samozniszczenie Kościoła.
Od dawna zajmuje się Pan fałszywą
koncepcją posłuszeństwa, z
którą mamy często do czynienia. W
jakich okolicznościach się ta fałszywa koncepcja poczęła?
(RdM)
Posłuszeństwo wobec autorytetów
rodzinnych, politycznych i eklezjastycznych – to istotna
cnota chrześcijańska. Tyle jednak, że nie żąda się od niej, aby
była ślepa czy bezwarunkowa. Ma ona
granice, a w szczególności fundament, którym jest sam Bóg. Kiedy
władza jest sprawowana niegodziwie i niesprawiedliwie, jesteśmy
zobowiązani do posłuszeństwa woli Bożej,
uwalniającej
nas od fałszywego posłuszeństwa
ludzkiego. W takiej sytuacji nasze
pozorne nieposłuszeństwo staje się doskonalszą formą
posłuszeństwa. Opór
wobec ludzi odpowiedzialnych za samozniszczenie Kościoła, który
się przejawił
na przykład w wystosowanym do papieża Franciszka dokumencie
Correctio filialis, nie
jest aktem niesubordynacji,
lecz przeciwnie, jest przejawem cnoty
posłuszeństwa. Uważam,
że w stanie aktualnego kryzysu ta postawa niezgody na błędy
powinna nas popychać w kierunku separacji moralnej od złych pasterzy, którzy stoją na czele Kościoła.
Jesteśmy dzisiaj świadkami papolatrii,
która w osobie papieża widzi nie następcę Chrystusa na ziemi,
zobowiązanego do przekazania otrzymanej nauki w postaci pełnej i
czystej, tylko reprezentanta
Chrystusa, ulepszającego
doktrynę poprzedników i
dostosowującego
ją do zmian tego świata. Nauka zawarta
w Ewangelii miałaby podlegać stałemu dopasowaniu do
nauczania chwilowo
panującego papieża.
(Uwaga
– teraz
o świętości
i
nieomylności w kanonizacjach -
R.)
(LPL)
W październiku 2018
papież Franciszek
kanonizował Pawła
VI. Pańskie zastrzeżenia
co do osoby Pawła VI są
znane. Co Pan myśli o tej
kanonizacji?
(RdM)
Jestem moralnie przekonany, że
kanonizacja była błędem.
Paweł VI jest odpowiedzialny za Sobór
Watykański II, za "Ostpolitik"
(zgoda na dominację komunizmu w krajach
Europy Wschodniej – R.) i za Novus Ordo Missae (msza
"posoborowa" – R.). Wszystkie wymienione akty
przeczą jego
świętości, bo - obiektywnie rzecz biorąc – szkodzą ludzkim
duszom i chwale
należnej
Bogu.
Trzeba
tu zauważyć,
że o ile nieomylność
kanonizacji nie jest dogmatem wiary, to dogmatem jest już brak sprzeczności
między wiarą
a rozumem. Jeśli w akcie wiary
zaakceptuję fakt przeczący
rozumowi, jak
to ma miejsce w przypadku nieistniejącej świętości Pawła VI, to
popadnę w fideizm w jego skrajnej
postaci (fideizm: absolutny prymat wiary nad poznaniem rozumowym – R.). Wiara
wykracza poza rozum i nadaje mu wyższą wartość, ale jednocześnie
Bóg, jako esencja Prawdy, w sprzeczności do rozumu znajdować się nie może. Możemy zatem w sumieniu
zachowywać wszystkie nasze wątpliwości wobec kanonizacji.
Co jest w dodatku uderzające – że proponowana
jest kanonizacja
kompletu
papieży posoborowych z wyłączeniem
poprzedników. Można odnieść
wrażenie, że celem tej polityki
jest nadanie waloru nieomylności każdemu słowu i każdemu aktowi ludzi sprawujących
obecnie rządy
nad Kościołem.
(Uwaga - za
chwilę w pewien
rodzaj konfuzji
popadną lękliwe pięknoduchy
i pokorni wyznawcy
kultu Świętego Spokoju, podobnie jak
zwolennicy "Kościoła Otwartego" oraz
amatorzy "tutti frutti",
produkowanych przez talmudystów
od dziewiętnastu wieków i rozmaite masońskie organizmy od czasu,
kiedy piorun strzelił w kuriera Adama
Weishaupta, wiozącego list iluminatów z
Frankfurtu do Paryża.
– R.)
(LPL)
Wracając do prawdziwego
posłuszeństwa Bogu – to przecież na to
posłuszeństwo
powoływał się biskup Marcel Lefebvre, kiedy zdecydował się na wyświęcenie biskupów bez zgody Jana Pawła II. Jaki
jest pański osąd biskupa
Lefebvre’a
i kontynuacji jego dzieła przez Bractwo Kapłańskie Świętego
Piusa X i ugrupowania mu
przychylne?
(RdM)
Znałem osobiście biskupa Lefebvre'a w
początkach lat siedemdziesiątych
i zawsze miałem wrażenie
znajdowania się w towarzystwie
człowieka Bożego,
niesłusznie prześladowanego.
Co w nim i w dużej
liczbie jego zwolenników szczególnie ceniłem,
to autentyczny "duch rzymski". W
stanie dzisiejszego kryzysu obrona "rzymskości" Kościoła
staje się rzeczą bardzo ważną. Ta
rzymskość
zawiera się nie tylko w w jej
wymiarze prawnym i instytucjonalnym, ale
również w nadprzyrodzonym dziedzictwie miasta Rzym. Istnieje Rzym
wieczny, przeważający nad Rzymem historycznym, ale to w Rzymie
historycznym, którego biskupem jest
papież, Mistyczne Ciało Chrystusa przyjęło swoją
postać widzialną. Duch Rzymski,
który Louis Veuillot nazwał "zapachem Rzymu", daje
możliwość czerpania wartości nadprzyrodzonych dzięki szczególnej
atmosferze, którą Rzym jest przesiąknięty. Duch rzymski to
ta wrażliwość
kościelna (sensus ecclesiae), w której
zawiera się zdolność
identyfikacji zagrażającego
Kościołowi
zła, ale również
wierność skarbom wiary i tradycji. Ten
"duch rzymski" dzisiaj się
zatracił, a sam Watykan stał
się niestety centrum dyfuzji
antyrzymskości.
(LPL) A jeżeli - wyobraźmy sobie - w konsekwencji pańskiego apelu, papież Franciszek zwróciłby się do Pana o radę w sprawie pierwszych kroków koniecznych dla naprawy sytuacji Kościoła, to co by mu Pan odpowiedział?
(RdM)
Nie mam żadnych rad do zaoferowania papieżowi Franciszkowi, ale
gdyby nowy papież zamanifestował
pragnienie powrotu do doktryny i nauki
moralnej Kościoła, zasugerowałbym mu, żeby zaczął swój
pontyfikat od uroczystego aktu skruchy
za rolę
najwyższych
sfer kościelnych w
procesie
samozniszczenia Kościoła w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.
Skrucha
za grzechy osobiste jest wymagana od nas wszystkich, ale jeszcze bardziej skrucha za grzechy publiczne władz cywilnych i kościelnych.
Dopiero po takim uroczystym
akcie pokuty i spełnieniu żądań Fatimy ("pokuta,
pokuta, pokuta" – R.),
anioł schowa swój ognisty miecz,
jak to uczynił w 590 roku na szczycie Castel Sant'Angelo, po
pokutnej
procesji
św. Grzegorza Wielkiego po
ulicach Rzymu. Bez tego, obawiam się, trudno będzie uniknąć kary,
która ciąży nad ludzkością z powodu jej grzechów.
Prędko, ale dokąd? |
Na
tym kończę streszczenie poglądów prof. de Mattei. Poglądy te
powinny być pomocne każdemu, kto czuje się współodpowiedzialny
za Kościół, ale zarazem nie do końca świadomy, do jakich granic
może się w swojej niezgodzie posunąć. Nieprosta i nieoczywista wydaje
się odpowiedź na pytanie, czy mamy prawo krzyczeć "nie
pozwalam", kiedy
wysoko postawieni słudzy Boży oddają się bezeceństwom
i lenistwu, a fałszywi prorocy próbują czynić mylące "znaki
na niebie i ziemi".
Ale to nie im, tylko Bogu
jesteśmy winni posłuszeństwo.